Teściowa w naszym mieszkaniu – historia o utraconej prywatności i rodzinnych konfliktach

— Nie wierzę, Bartosz! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni naszego nowego mieszkania, tego, o którym marzyliśmy przez siedemnaście lat, na które oszczędzaliśmy każdy grosz, rezygnując z wakacji, nowych ubrań i wyjść do restauracji. Mieszkanie w Warszawie, z widokiem na park, miało być naszym azylem. Tymczasem Bartosz właśnie oznajmił mi, że jego mama, Bronisława Stanisławówna, ma się do nas wprowadzić.

— Nie mamy wyjścia, Aniu. Mama nie może już mieszkać sama po tym upadku. Lekarz powiedział jasno: potrzebuje opieki — odpowiedział spokojnie Bartosz, jakby nie rozumiał, że właśnie roztrzaskuje na kawałki moje poczucie bezpieczeństwa.

Wiedziałam, że Bronisława jest schorowana. Ale wiedziałam też, że jest osobą trudną. Zawsze miała swoje zdanie na każdy temat i nigdy nie wahała się go wyrazić. Kiedy przyjeżdżała do nas na święta, czułam się jak intruz we własnym domu. Teraz miałam być intruzem na stałe?

Pierwszy dzień jej pobytu był jak zły sen. Bronisława już od rana komentowała wszystko: „A czemu ta kawa taka słaba?”, „Nie powinnaś tyle solić zupy”, „Bartosz zawsze lubił inne firanki”. Próbowałam się uśmiechać, ale czułam, jak narasta we mnie frustracja. Wieczorem zamknęłam się w łazience i płakałam w milczeniu.

Z każdym dniem było gorzej. Bronisława nie uznawała naszej prywatności. Wchodziła do naszej sypialni bez pukania, przestawiała rzeczy w kuchni, a nawet poprawiała moje pranie. Pewnego dnia znalazłam ją przeglądającą moje dokumenty w szufladzie.

— Szukałam tylko rachunku za prąd — powiedziała z niewinną miną.

Bartosz próbował mnie uspokajać:
— Daj jej czas, Aniu. To dla niej trudne. Straciła dom, czuje się zagubiona.

Ale czy ktoś myśli o mnie? O tym, że ja też tracę dom? Że moje życie wywróciło się do góry nogami?

Zaczęliśmy się z Bartoszem kłócić. On stawał po stronie matki, ja czułam się coraz bardziej osamotniona. Nasze rozmowy sprowadzały się do wymiany pretensji:

— Ty nigdy mnie nie słuchasz! — rzuciłam pewnego wieczoru.
— Bo ty nie rozumiesz sytuacji! — odpowiedział podniesionym głosem.

W pracy byłam rozkojarzona. Szefowa zwróciła mi uwagę na spadek efektywności. Przyjaciółki przestały mnie poznawać — byłam wiecznie zmęczona i rozdrażniona.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i usłyszałam rozmowę Bronisławy z Bartoszem:
— Ona cię nie rozumie, synku. Zawsze była taka chłodna.
— Mamo, proszę cię…
— Ja bym na twoim miejscu pomyślała o kimś innym.

Zamarłam. Czy ona naprawdę próbuje mnie skłócić z własnym mężem?

Wieczorem wybuchłam:
— Twoja matka próbuje nas rozdzielić! Sugeruje ci, żebyś znalazł sobie inną!

Bartosz był w szoku:
— Przesadzasz! Ona jest po prostu zagubiona!

Ale ja już wiedziałam swoje. Zaczęłam szukać wsparcia u psychologa. Usłyszałam tam coś ważnego: „Masz prawo do własnej przestrzeni i granic”.

Zaczęłam stawiać granice. Gdy Bronisława weszła bez pukania do sypialni, powiedziałam stanowczo:
— Proszę pukać przed wejściem.

Obraziła się na dwa dni. Bartosz był zły:
— Po co ją denerwujesz?

Ale ja już nie mogłam dłużej milczeć. Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.

— Bartosz, tak dalej być nie może. Albo znajdziemy inne rozwiązanie dla twojej mamy, albo… ja się wyprowadzam.

Zapadła cisza. Bartosz patrzył na mnie długo. W końcu powiedział:
— Porozmawiam z mamą o domu opieki.

Bronisława była oburzona:
— Oddajecie mnie jak starego psa!

Płakała przez całą noc. Miałam wyrzuty sumienia, ale wiedziałam, że muszę walczyć o siebie.

Minęły dwa miesiące. Bronisława zamieszkała w domu opieki niedaleko Warszawy. Odwiedzamy ją co tydzień. Nasze małżeństwo przetrwało, ale już nigdy nie było takie samo.

Czasem patrzę przez okno naszego mieszkania i zastanawiam się: czy można być szczęśliwym w rodzinie, jeśli trzeba wybierać między sobą a bliskimi? Czy egoizm jest zawsze czymś złym? Może czasem trzeba postawić siebie na pierwszym miejscu?