Odwiedziny, które zmieniły wszystko: Historia mojego rozstania tuż przed ślubem
– Naprawdę musisz się tak zachowywać? – usłyszałem nagle, kiedy jeszcze nie zdjąłem butów w przedpokoju. Głos pani Marii, matki mojej narzeczonej, był ostry jak brzytwa. Stałem z bukietem tulipanów w ręku, czując się jak intruz w obcym świecie. To miały być nasze pierwsze wspólne odwiedziny u jej rodziców, symboliczny krok ku wspólnej przyszłości. Zamiast ciepłego powitania, poczułem chłód, który przeszył mnie na wskroś.
Moja narzeczona, Ania, stała obok mnie, z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Przez chwilę miałem wrażenie, że sama nie wie, po której stronie powinna stanąć. – Mamo, proszę… – szepnęła cicho, ale jej matka już odwróciła się na pięcie i zniknęła w kuchni. Ojciec Ani nawet nie podniósł wzroku znad gazety.
Usiedliśmy w salonie. Stół był nakryty, ale atmosfera gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Próbowałem zagaić rozmowę, opowiedzieć coś o pracy w firmie informatycznej, o planach na przyszłość. Ale każde moje słowo odbijało się od ścian jak piłka od muru. Pani Maria patrzyła na mnie z wyraźną dezaprobatą, a pan Stanisław co chwilę chrząkał znacząco.
W pewnym momencie matka Ani zaczęła zadawać mi pytania – nie były to jednak zwykłe pytania o życie czy zainteresowania. To były pytania-pułapki: „A ile pan zarabia?”, „Czy zamierza pan kupić mieszkanie?”, „Czy rodzice pana są zdrowi?”. Czułem się przesłuchiwany, a nie witany jako przyszły członek rodziny.
Ania siedziała obok mnie jak sparaliżowana. Nie broniła mnie ani razu. Kiedy próbowałem spojrzeć jej w oczy, unikała mojego wzroku. Widziałem w niej dziewczynę, którą kiedyś pokochałem za delikatność i czułość – ale teraz była jak cień samej siebie.
Po obiedzie pani Maria zaczęła narzekać na wszystko: na pogodę, na politykę, na ceny w sklepach. W pewnym momencie powiedziała: – U nas w rodzinie zawsze było porządnie. Nie tolerujemy bylejakości ani ludzi bez ambicji.
Zrobiło mi się przykro. Przypomniałem sobie moją byłą żonę, Magdę. Przez trzynaście lat byliśmy razem – ona nigdy nie była klasyczną pięknością, ale miała w sobie coś niezwykłego. Potrafiła mnie wesprzeć nawet wtedy, gdy świat walił mi się na głowę. Była czuła i subtelna, a jej urok polegał właśnie na tej delikatności. Zawsze umiała się zachować – nawet wobec ludzi, których nie lubiła.
Ania była inna. W młodości oczarowała mnie swoją łagodnością i tym samym subtelnym urokiem, który chwytał za serce. Ale teraz widziałem ją w zupełnie innym świetle. Siedziała obok mnie i pozwalała swojej matce mnie upokarzać. Nie powiedziała ani słowa w mojej obronie.
Po kolacji wyszliśmy na balkon. – Przepraszam cię za moją mamę – powiedziała cicho Ania. – Ona po prostu taka jest…
– A ty? – zapytałem ostrożnie. – Ty też taka jesteś?
Zamilkła. Patrzyła gdzieś w dal, jakby szukała odpowiedzi na pytanie, którego nie chciała usłyszeć.
W drodze powrotnej do domu milczeliśmy oboje. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę chcę być częścią tej rodziny? Czy chcę żyć z kobietą, która nie potrafi stanąć po mojej stronie?
Następnego dnia zadzwoniłem do Ani. – Musimy porozmawiać – powiedziałem krótko.
Spotkaliśmy się w parku. Siedzieliśmy na ławce pod rozłożystym kasztanowcem. Ania była blada i spięta.
– Wiesz… – zacząłem powoli – długo myślałem o tym wszystkim. O twojej rodzinie, o tym jak się zachowywała twoja mama…
– Przepraszam cię… – przerwała mi łamiącym się głosem.
– To nie tylko o nią chodzi – powiedziałem spokojnie. – Chodzi też o ciebie. O to, że nie potrafisz mnie wesprzeć, kiedy tego potrzebuję.
Z jej oczu popłynęły łzy. – Ja… ja po prostu nie umiem się sprzeciwić mamie…
– Ale ja nie chcę żyć w cieniu twojej matki – powiedziałem stanowczo. – Chciałem być z tobą, a nie z twoją rodziną.
Wiedziałem już wtedy, że to koniec. Zerwałem zaręczyny tego samego dnia.
Minęło kilka miesięcy od tamtej rozmowy. Często wracam myślami do tamtego wieczoru u Ani i jej rodziców. Zastanawiam się, czy mogłem postąpić inaczej? Czy to ja byłem zbyt wymagający? A może po prostu nie byliśmy sobie pisani?
Czasem patrzę na swoje życie i myślę: czy warto było zaryzykować wszystko dla poczucia własnej godności? Czy miłość naprawdę wystarczy, jeśli brakuje odwagi i wsparcia? Może czasem lepiej odejść niż tkwić w czymś, co od początku było skazane na porażkę…