Matka, która rozbiła moje życie: opowieść o miłości, zdradzie i sile własnych wyborów

Wszystko zaczęło się w ten deszczowy, listopadowy wieczór, kiedy drzwi do mojego mieszkania zatrzęsły się pod naporem pięści. – Alicja! Otwórz natychmiast! – głos pani Barbary, mojej teściowej, niósł się po klatce schodowej jak syrena alarmowa. Stałam w kuchni z nożem w ręku, krojąc cebulę do bigosu, i przez chwilę miałam ochotę udawać, że mnie nie ma. Ale wiedziałam, że to nic nie da. Ona zawsze dostawała to, czego chciała.

Otworzyłam drzwi. Barbara wpadła do środka jak burza, ociekając wodą i gniewem. Za nią szedł mój mąż, Paweł – skulony, z oczami wbitymi w podłogę. – Co się stało? – zapytałam cicho. – Co się stało?! – wrzasnęła Barbara. – Ty się jeszcze pytasz?!

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tego wieczoru moje życie rozpadnie się na kawałki.

Poznaliśmy się z Pawłem na studiach w Toruniu. On – cichy informatyk z Bydgoszczy, ja – dziewczyna z małego miasteczka pod Brodnicą. Zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Po roku byliśmy już zaręczeni. Paweł był moim pierwszym prawdziwym przyjacielem, kimś, kto rozumiał moje lęki i marzenia. Wydawało mi się, że razem możemy wszystko.

Ale od początku była z nami jego matka. Barbara – kobieta o stalowych oczach i języku ostrym jak brzytwa. Po śmierci męża całe życie poświęciła synowi. – Pawełek jest moim oczkiem w głowie – powtarzała każdemu. – Nikt nie będzie go krzywdził.

Pierwsze spięcia zaczęły się już przed ślubem. – Alicjo, a ty umiesz gotować? – pytała mnie na rodzinnych obiadach. – Bo Pawełek lubi schabowe tak jak ja robię. I pierogi też. Ty robisz pierogi? – Umiem – odpowiadałam spokojnie. – Ale trochę inaczej niż pani. – No właśnie…

Przed ślubem Paweł coraz częściej znikał na długie rozmowy z matką. Wracał zamyślony, spięty. – O co chodzi? – pytałam. – Mama się martwi… Że nie będziemy mieli własnego mieszkania, że nie damy rady finansowo…

W końcu zamieszkaliśmy w kawalerce po mojej babci. Skromnie, ale razem. Barbara przychodziła codziennie – raz z obiadem, raz z praniem, raz tylko po to, by sprawdzić, czy mam czysto pod lodówką.

– Wiesz, Alicjo, ja bym tak nie zostawiła naczyń na noc…
– Dziękuję za radę.
– A firanki to kiedy ostatnio prałaś?

Paweł milczał. Czasem próbował żartować: – Mama jest trochę nadopiekuńcza… Ale nie przejmuj się.

Nie przejmuj się… Łatwo powiedzieć.

Po roku urodziła się nasza córka, Lena. Myślałam, że wtedy coś się zmieni. Że Barbara zajmie się wnuczką i da nam spokój. Ale było tylko gorzej.

– Dziecko powinno spać u siebie! – krzyczała teściowa.
– Przecież Lena ma dopiero dwa miesiące!
– Ja swoje dzieci wychowałam i wiem lepiej!

Zaczęły się awantury o wszystko: o karmienie piersią („Za długo! Rozpieścisz ją!”), o szczepienia („Po co tyle chemii?”), o to, że wróciłam do pracy po pół roku („Matka powinna być przy dziecku!”).

Paweł coraz częściej stawał po stronie matki.
– Może mama ma rację…
– Paweł! To nasze dziecko!
– Ale ona chce dobrze…

Czułam się coraz bardziej samotna we własnym domu.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i zastałam Barbarę w naszej sypialni. Przebierała rzeczy Leny w szafie.
– Co pani robi?!
– Sprawdzam tylko, czy wszystko jest czyste.
– Proszę wyjść!

Zadzwoniłam do Pawła.
– Twoja matka przekroczyła granicę!
– Przesadzasz…

Zaczęłam szukać wsparcia u swojej mamy.
– Alicja, musisz być twarda – mówiła mi przez telefon. – Nie pozwól sobą pomiatać.
Ale jak być twardą, gdy własny mąż odwraca wzrok?

Kulminacja nastąpiła w ten listopadowy wieczór.
Barbara trzymała w ręku kopertę.
– Wiesz co to jest? Wezwanie do zapłaty! Pawełek wziął kredyt na wasze mieszkanie i teraz nie płaci rat!
Spojrzałam na Pawła oszołomiona.
– To prawda?
Milczał.
– Paweł?!
– Musiałem… Mama miała długi po tacie… Spłacam jej kredyt od pół roku…
– I nic mi nie powiedziałeś?
– Bałem się…

Barbara zaczęła krzyczeć:
– Przez ciebie mój syn jest na skraju bankructwa! Ty tylko myślisz o sobie! Praca! Kariera! A Pawełek wszystko robi dla ciebie!

Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg.
– Wyjdźcie oboje! – powiedziałam drżącym głosem.
Barbara spojrzała na mnie z pogardą:
– Jeszcze tego pożałujesz!
Paweł stał jak sparaliżowany.
– Paweł… Proszę cię…
Spojrzał na mnie smutno i wyszedł za matką.

Zostałam sama z dzieckiem i długami o których nie miałam pojęcia.

Przez kilka tygodni żyłam jak automat: praca, przedszkole, dom. Paweł nie dzwonił. Barbara rozpowiadała po rodzinie, że jestem wyrodną żoną i matką.
Moja mama przyjechała do mnie na kilka dni.
– Alicja… Ty musisz żyć dla siebie i dla Leny. Nie dla nich.

Zaczęłam powoli odbudowywać swoje życie. Znalazłam lepszą pracę w księgowości, Lena poszła do przedszkola prywatnego dzięki stypendium socjalnemu. Wieczorami płakałam w poduszkę ze złości i żalu.

Po pół roku Paweł przyszedł przeprosić.
– Mama była chora… Potrzebowała mnie… Ale tęsknię za tobą i Leną…
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– A ja potrzebuję mężczyzny, który potrafi postawić granicę swojej matce.
Nie odpowiedział nic.
Rozwiedliśmy się bez awantur. Lena została ze mną.

Barbara próbowała jeszcze kilka razy ingerować w nasze życie: dzwoniła do przedszkola Leny z pretensjami o „złe wychowanie”, pisała listy do mojej pracy z anonimami o „niekompetencji”. Przestałam reagować.

Dziś minęły trzy lata od tamtej nocy. Mam własne mieszkanie na kredyt (tym razem świadomie), Lena chodzi do szkoły muzycznej i gra na skrzypcach. Paweł mieszka z matką i jej nowym partnerem; podobno nie jest szczęśliwy.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć bardziej o nasze małżeństwo? Czy to ja zawiodłam?
Ale potem patrzę na Lenę i wiem jedno: najważniejsze to umieć wybrać siebie i swoje dziecko ponad cudze oczekiwania.

A Wy? Czy mieliście kiedyś odwagę postawić granicę rodzinie? Czy warto walczyć za wszelką cenę o coś, co nas niszczy?