Gdy dom przestaje być domem – historia upadku mojej rodziny

– Grażyna, nie wracam dziś na noc – usłyszałam przez telefon głos męża. Była środa, godzina 22:17. Siedziałam przy stole w kuchni, z kubkiem zimnej herbaty, patrząc na stertę nieumytych naczyń i światło latarni wpadające przez okno. Zamarłam. Po trzydziestu dwóch latach małżeństwa, po wspólnych świętach, wakacjach w Międzyzdrojach, po wychowaniu dwójki dzieci – on po prostu nie wraca na noc.

– Co się stało? – zapytałam cicho, choć przeczuwałam już najgorsze.

– Muszę odpocząć od tego wszystkiego. Od ciebie. Od domu. Od problemów – odpowiedział Andrzej, mój mąż. Głos miał twardy, obcy. Jakby rozmawiał ze mną urzędnik z banku, a nie człowiek, z którym dzieliłam życie.

Odkładając słuchawkę, poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan. Przez kilka minut siedziałam bez ruchu. Potem zaczęłam płakać – cicho, żeby nie obudzić syna i córki. Ale łzy nie przyniosły ulgi.

Następnego dnia Andrzej wrócił do domu po swoje rzeczy. Nie patrzył mi w oczy. Wziął walizkę, kilka koszul i dokumenty.

– Gdzie idziesz? – spytałam drżącym głosem.

– Do Ewy – rzucił krótko.

Ewa. Imię, które od miesięcy przewijało się w jego rozmowach telefonicznych. „Koleżanka z pracy”. „Pomagam jej z komputerem”. „Ma trudny czas”. Teraz już wiedziałam wszystko.

– To przez nią? – zapytałam.

– To przez nas – odpowiedział Andrzej. – Od dawna nie jesteśmy szczęśliwi.

Chciałam krzyczeć, rzucać talerzami, błagać go o powrót. Ale stałam tylko w przedpokoju i patrzyłam, jak zamyka za sobą drzwi.

Dzieci dowiedziały się wieczorem. Michał ma 28 lat, mieszka jeszcze z nami po rozwodzie ze swoją żoną. Ola – 24 lata, studiuje w Krakowie, ale akurat była na weekend w domu.

– Mama… co się dzieje? – spytała Ola, widząc moją zapuchniętą twarz.

– Tata odszedł do innej kobiety – powiedziałam bez ogródek. Nie miałam siły owijać w bawełnę.

Michał zacisnął pięści.

– Wiedziałem! Ostatnio był jakiś dziwny! – krzyknął i wybiegł z domu trzaskając drzwiami.

Ola zaczęła płakać i tuliła się do mnie długo, jak wtedy gdy była małą dziewczynką i bała się burzy.

Przez kolejne dni dom był pełen napięcia. Michał wracał późno, unikał rozmów. Ola dzwoniła do mnie codziennie z Krakowa, martwiąc się o mnie bardziej niż o siebie.

Najgorsza była rozmowa z moją matką. Zawsze powtarzała: „Grażyna, Andrzej to nie jest facet dla ciebie. Za miękki, za mało ambitny”. Teraz miała okazję powiedzieć: „A nie mówiłam?”.

– Widzisz? Gdybyś posłuchała mnie trzydzieści lat temu…

– Mamo! Proszę cię…

– Teraz będziesz sama na starość! I kto ci pomoże?

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam słuchać jej wyrzutów. Potrzebowałam wsparcia, a dostałam tylko kolejną porcję żółci.

Próbowałam rozmawiać z Andrzejem przez telefon. Chciałam wiedzieć: dlaczego? Co zrobiłam źle?

– Grażyna… Ja już nie mogłem tak żyć. Ty ciągle narzekałaś: że Michał nie może znaleźć pracy, że Ola za dużo imprezuje na studiach… Ja chciałem spokoju! Ewa mnie rozumie.

– A ja? Ja cię nie rozumiałam przez trzydzieści lat?

– Ty chciałaś mnie zmieniać. Ona mnie akceptuje takim, jakim jestem.

Zacisnęłam pięści z bezsilności.

W pracy udawałam twardą. Koleżanki z urzędu gminy patrzyły na mnie ze współczuciem.

– Grażynka… jak się trzymasz?

– Dajcie spokój…

Ale wieczorami wracałam do pustego mieszkania i czułam się jak cień człowieka.

Najgorsze przyszło po miesiącu. Andrzej zadzwonił:

– Chcę rozwodu bez orzekania o winie. Tak będzie szybciej i mniej bolesne dla wszystkich.

– Dla wszystkich? A dla mnie?

– Grażyna… proszę cię…

Nie zgodziłam się od razu. Przez kilka tygodni żyliśmy w zawieszeniu – on u Ewy, ja w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie.

Dzieci przestały odbierać od niego telefony. Michał napisał mu SMS-a: „Nie jesteś już moim ojcem”. Ola przestała jeździć do domu na święta.

Pewnego dnia spotkałam Andrzeja przypadkiem pod sklepem spożywczym. Był z Ewą – wysoką blondynką po pięćdziesiątce, ubraną w drogi płaszcz i szal Louis Vuitton.

– Cześć Grażyna – powiedziała Ewa z uśmiechem.

Nie odpowiedziałam nic. Andrzej spuścił wzrok.

Wróciłam do domu i wybuchłam płaczem. Zadzwoniłam do przyjaciółki:

– Jola… ja już nie mam siły żyć…

Jola przyjechała natychmiast z butelką wina i pudełkiem lodów.

– Graża! On nie był ciebie wart! Zobaczysz, jeszcze będziesz szczęśliwa!

Ale ja nie wierzyłam w żadne szczęście.

Po kilku tygodniach przyszły papiery rozwodowe. Andrzej chciał podziału majątku po połowie. Mieszkanie było nasze wspólne – kupione za kredyt spłacany przez lata z mojej pensji i jego działalności gospodarczej (prowadził mały warsztat samochodowy). Samochód należał do niego – ja miałam starego Opla po ojcu.

Rozprawa rozwodowa była formalnością. Sędzia zapytał:

– Czy jest szansa na pojednanie?

Andrzej pokręcił głową.

– Nie ma – odpowiedziałam cicho.

Po wszystkim wyszłam z sądu jak w transie. Michał czekał na mnie przed wejściem.

– Mamo…

Przytuliłam go mocno i pierwszy raz od dawna poczułam się naprawdę kochana.

Minęły miesiące. Ola wróciła do Krakowa i zaczęła nowe życie – znalazła chłopaka, wyprowadziła się od współlokatorek. Michał znalazł pracę jako kierowca autobusu miejskiego i powoli wychodził na prostą po swoim własnym rozwodzie.

A ja? Zaczęłam chodzić na spacery po Kabatach, zapisałam się na jogę dla kobiet 50+. Powoli odbudowywałam siebie kawałek po kawałku.

Matka nadal dzwoniła codziennie:

– Grażyna! Nie możesz być taka miękka! Musisz walczyć!

Ale ja już nie chciałam walczyć o Andrzeja ani o przeszłość. Chciałam tylko odzyskać spokój.

Czasem spotykam Andrzeja na ulicy – wygląda starzej, jakby życie z Ewą nie było takie kolorowe jak sobie wyobrażał. Podobno Ewa ma dorosłego syna za granicą i córkę w Londynie – dzieci Andrzeja jej nie akceptują i nie chcą go znać.

Często pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można uratować rodzinę, gdy jedna osoba już dawno przestała chcieć ją ratować?

Dziś wiem jedno: dom to nie tylko ściany i wspomnienia – to ludzie, którzy chcą być razem mimo wszystko. Czy jeszcze kiedyś poczuję się naprawdę u siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?