Gdy choroba córki odkryła tajemnice: Historia ojca, który musiał zbudować życie od nowa

— Tato, boli mnie brzuch… — głos Zosi był cichy, ledwie słyszalny przez szum deszczu uderzającego o szyby. Spojrzałem na nią z niepokojem. Miała tylko piętnaście lat, a jej twarz była blada jak ściana. W tej chwili nie wiedziałem jeszcze, że to zwykłe zdanie stanie się początkiem końca mojego dotychczasowego życia.

Zosia była moim oczkiem w głowie. Odkąd przyszła na świat, wszystko inne przestało mieć znaczenie. Moja żona, Kasia, zawsze powtarzała, że jestem nadopiekuńczy. Ale jak mogłem nie być? Pracowałem jako nauczyciel historii w liceum w Łodzi, a Kasia prowadziła własny salon fryzjerski. Nasze życie było zwyczajne — kredyt na mieszkanie, wakacje nad Bałtykiem, kłótnie o drobiazgi i wspólne wieczory przy serialach.

Ale tamtego dnia wszystko się zmieniło. Kasia wyszła rano do pracy i… już nie wróciła. Najpierw myślałem, że coś się stało — może wypadek? Telefon milczał. Po kilku godzinach zaczęła się panika. Zadzwoniłem do jej matki, do przyjaciółek, nawet do szpitali. Nikt nic nie wiedział. Policja przyjęła zgłoszenie, ale sugerowali, że może po prostu potrzebowała przerwy. Ale kto zostawia piętnastoletnią córkę i męża bez słowa?

Przez pierwsze dni żyłem jak w amoku. Zosia płakała nocami, a ja próbowałem być silny dla niej. W pracy ledwo się trzymałem. Ludzie szeptali za moimi plecami — „Może miał kochankę?”, „Może ją bił?”. Bolało mnie to bardziej niż mogłem się przyznać.

Minął tydzień. Dwa. Żadnej wiadomości od Kasi. Zosia zaczęła się zamykać w sobie. Przestała jeść, przestała rozmawiać z koleżankami. Pewnego ranka znalazłem ją skuloną na łóżku, trzymającą się za brzuch.

— Tato, boli mnie…

Zawiozłem ją do szpitala. Lekarze robili badania, a ja siedziałem na plastikowym krześle i modliłem się w duchu, żeby to nie było nic poważnego. W końcu podszedł do mnie młody lekarz.

— Panie Pawle, musimy zrobić transfuzję krwi. Potrzebujemy pana grupy krwi.

Podałem mu swoją grupę bez zastanowienia.

— Niestety… — zaczął lekarz po chwili ciszy — pańska grupa krwi nie jest zgodna z grupą córki.

— Jak to? — zapytałem zdezorientowany.

— To niemożliwe biologicznie…

Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Przez chwilę nie mogłem oddychać.

— Może doszło do pomyłki? — próbowałem się bronić.

Lekarz pokręcił głową.

— Proszę porozmawiać z żoną…

Ale żony nie było. Byłem sam z tym wszystkim.

Wróciłem do domu jak automat. Przeglądałem stare zdjęcia, szukałem jakichkolwiek znaków, które mogłyby wskazywać na to, że Zosia nie jest moją córką. Ale widziałem tylko nasze wspólne chwile — pierwszy dzień w przedszkolu, wycieczka do Zakopanego, święta u teściów.

Wieczorem zadzwonił telefon. Numer był zastrzeżony.

— Paweł? — głos Kasi był cichy i drżący.

— Gdzie jesteś?! Co się stało?!

— Musiałam odejść… Przepraszam…

— Dlaczego? Co z Zosią? Ona jest chora! Potrzebuje cię!

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Paweł… Zosia… ona nie jest twoją córką…

Nie pamiętam, co odpowiedziałem. Chyba krzyczałem. Chyba płakałem. Kasia rozłączyła się bez słowa wyjaśnienia.

Przez kolejne dni funkcjonowałem jak zombie. Zosia wróciła ze szpitala osłabiona i jeszcze bardziej zamknięta w sobie. Nie miałem odwagi powiedzieć jej prawdy. Jak miałbym to zrobić? Jak powiedzieć dziecku, które kochałem całym sercem, że nie jestem jej ojcem?

W końcu zebrałem się na odwagę.

— Zosiu… musimy porozmawiać.

Patrzyła na mnie wielkimi oczami pełnymi lęku.

— Twoja mama… powiedziała mi coś ważnego. Okazuje się, że… biologicznie nie jestem twoim ojcem.

Zosia zamarła. Przez chwilę myślałem, że zemdleje.

— Ale jesteś moim tatą! — wykrzyknęła nagle przez łzy. — Jesteś jedynym tatą, jakiego znam!

Przytuliłem ją mocno i obiecałem sobie, że nigdy jej nie zostawię.

Ale to nie był koniec problemów. Kasia przysłała list — napisała w nim o swoim romansie sprzed lat z kolegą z pracy, Markiem. To on był biologicznym ojcem Zosi. Napisała też, że musi „odnaleźć siebie”, że „nie potrafi żyć w kłamstwie”.

Wściekłość mieszała się we mnie z rozpaczą i poczuciem winy. Czy byłem ślepy? Czy naprawdę niczego nie zauważyłem przez tyle lat?

Teściowa przestała się do mnie odzywać. Znajomi zaczęli unikać mnie na ulicy — jakby zdrada Kasi była moją winą. W pracy czułem na sobie spojrzenia pełne litości i ciekawości.

Najgorsze były wieczory. Siedziałem sam w kuchni i patrzyłem na zdjęcia Zosi z dzieciństwa. Próbowałem sobie przypomnieć momenty, kiedy coś mogło być nie tak — czy Kasia była wtedy bardziej zamyślona? Czy unikała mojego wzroku?

Zosia zaczęła chodzić do psychologa szkolnego. Ja też zacząłem terapię — pierwszy raz w życiu przyznałem się przed kimś obcym do słabości i rozpaczy.

Po kilku miesiącach odezwał się Marek — biologiczny ojciec Zosi. Chciał ją poznać. Bałem się tej rozmowy jak ognia.

— Paweł… wiem, że to trudne… Ale chciałbym choć raz porozmawiać z Zosią — powiedział przez telefon.

Zgodziłem się tylko dlatego, że Zosia sama chciała go zobaczyć. Spotkanie było niezręczne i pełne napięcia. Marek był miły, ale czułem do niego żal i gniew.

Zosia wróciła po spotkaniu milcząca.

— I co sądzisz? — zapytałem ostrożnie.

— On jest obcy… Ty jesteś moim tatą — odpowiedziała cicho.

To był moment przełomowy. Zrozumiałem wtedy, że więzi nie buduje biologia ani nazwisko w dowodzie osobistym. Buduje je codzienność: wspólne śniadania, rozmowy przed snem, łzy i śmiech.

Minął rok od tamtych wydarzeń. Kasia nigdy już nie wróciła do naszego życia na stałe — czasem dzwoni do Zosi, ale kontakt jest sporadyczny. Ja nauczyłem się być ojcem na nowo — już bez złudzeń i bez oczekiwań wobec innych ludzi.

Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy gdyby nie choroba, żyłbym dalej w kłamstwie? Czy lepiej znać bolesną prawdę czy żyć w słodkiej niewiedzy? Może to właśnie miłość jest jedyną rzeczą, której nikt nam nie może odebrać?