Proste wesele, skomplikowana rodzina: Jak nauczyłam się mówić 'nie’

— To nie jest twoje wesele, Marto! — głos Marii, matki Jakuba, rozbrzmiał w kuchni jak dzwon. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni kubek herbaty tak mocno, że aż bolały mnie palce. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara i moje przyspieszone bicie serca.

— Mamo, proszę cię… — Jakub próbował łagodzić sytuację, ale Mara już była w swoim żywiole. — Ty nie rozumiesz! W naszej rodzinie wesela są wielkie, z orkiestrą, z całą rodziną! Co ludzie powiedzą, jeśli zaprosicie tylko trzydzieści osób?

Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie. Od kiedy Jakub mi się oświadczył, powtarzałam sobie, że to będzie nasze święto — skromne, kameralne, bez zbędnego przepychu. Marzyłam o ślubie w ogrodzie moich rodziców pod starym orzechem, z najbliższymi przy stole i śmiechem dzieci biegających po trawie. Ale Mara miała inną wizję: sala weselna pod Warszawą, 150 gości, zespół disco polo i obowiązkowy pierwszy taniec do piosenki „Przez Twe Oczy Zielone”.

— Mamo, to nasze wesele — powiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Chcemy, żeby było po naszemu.

Mara spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz. — Ty nic nie rozumiesz. Rodzina to rodzina. Wesele to tradycja. Nie możesz tego zmienić.

Jakub objął mnie ramieniem, ale czułam, że jego dłoń drży. Wiedziałam, że jest rozdarty między mną a matką. Przez kolejne tygodnie nasze życie zamieniło się w pole bitwy. Każda rozmowa o weselu kończyła się kłótnią lub cichym płaczem w łazience. Mara dzwoniła codziennie z nowymi pomysłami: „A może chociaż catering z restauracji?”, „Może zaprosimy jeszcze ciocię Halinę i jej dzieci?”, „Nie możesz odmówić wujkowi Staszkowi!”.

Moja mama próbowała mnie wspierać, ale widziałam w jej oczach niepokój. — Może lepiej ustąpić? — pytała szeptem. — Przecież to tylko jeden dzień…

Ale dla mnie to nie był tylko jeden dzień. To był początek naszego wspólnego życia. Chciałam zacząć je na własnych zasadach.

Pewnego wieczoru Jakub wrócił późno z pracy. Usiadł na kanapie i długo milczał. W końcu powiedział: — Nie wiem już, co robić. Kocham cię, ale nie chcę ranić mamy.

Poczułam się jak między młotem a kowadłem. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym szczęściem a spokojem rodziny? Czy każda kobieta w Polsce musi przechodzić przez ten sam koszmar?

Następnego dnia Mara przyszła bez zapowiedzi. Przyniosła katalogi sal weselnych i próbki zaproszeń. — Zobaczcie, jakie piękne! — powiedziała z entuzjazmem.

— Mamo… — zaczęłam niepewnie.

— Nie przerywaj mi! — przerwała ostro. — Ja wiem lepiej, co wam potrzeba.

Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam i spojrzałam jej prosto w oczy.

— Dość! — powiedziałam głośniej niż zamierzałam. — To nasze wesele i chcemy je zrobić po swojemu. Jeśli nie możesz tego zaakceptować, trudno.

Mara zbladła. Przez chwilę myślałam, że zaraz wybuchnie płaczem albo zacznie krzyczeć. Ale ona tylko odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa.

Zapanowała cisza. Jakub patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

— Nie wiedziałem, że potrafisz być taka stanowcza — powiedział cicho.

— Ja też nie wiedziałam — odpowiedziałam drżącym głosem.

Przez kilka dni Mara nie odzywała się do nas wcale. Czułam ulgę i jednocześnie ogromne poczucie winy. Czy byłam złą synową? Czy zraniłam ją bardziej niż powinnam?

W końcu zadzwoniła moja mama.

— Mara była u mnie — powiedziała cicho. — Płakała. Mówiła, że straciła syna.

Serce mi się ścisnęło. Czy naprawdę musiało do tego dojść?

Wieczorem usiedliśmy z Jakubem przy stole.

— Może powinniśmy jednak zrobić większe wesele? — zapytał niepewnie.

Popatrzyłam na niego długo.

— A jeśli ustąpimy teraz, to co będzie dalej? Czy zawsze będziemy żyć według cudzych oczekiwań?

Jakub spuścił głowę.

— Chcę być z tobą — powiedział cicho. — Ale nie chcę stracić mamy.

Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak często kobiety w Polsce muszą wybierać między sobą a rodziną partnera. Ile razy rezygnujemy z własnych marzeń dla świętego spokoju?

Kilka dni później Mara zadzwoniła do mnie sama.

— Marta… Przepraszam — powiedziała łamiącym się głosem. — Chciałam dobrze… Ale chyba przesadziłam.

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.

— Rozumiem cię, Mario — odpowiedziałam szczerze. — Ale musimy nauczyć się szanować swoje granice.

Wesele odbyło się tak, jak chcieliśmy: pod orzechem w ogrodzie moich rodziców, z trzydziestoma osobami i mnóstwem śmiechu. Mara przyszła i nawet zatańczyła ze mną jeden taniec.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba powiedzieć „nie”, żeby móc powiedzieć „tak” sobie i swojej przyszłości. Ale czy każda kobieta ma odwagę postawić granicę? Czy zawsze musimy wybierać między miłością a lojalnością wobec rodziny?