Mój syn tonie w długach: Matczyna walka o dorosłe dziecko – czy można uratować kogoś, kto nie chce pomocy?

– Mamo, pożyczysz mi dwieście złotych? Oddam za tydzień, przysięgam – głos Bartka drżał, a ja już wiedziałam, że to nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Stał w progu kuchni, zgarbiony, z oczami wbitymi w podłogę. W tle cicho grało radio, a ja mieszałam zupę, próbując ukryć narastający niepokój.

– Bartek, co się dzieje? – zapytałam ostrożnie, odkładając łyżkę. – To już trzeci raz w tym miesiącu.

– Mamo, proszę cię… To tylko chwilowe. W pracy mi nie zapłacili na czas – wykręcał się, jak zawsze. Ale ja już czułam, że coś jest nie tak. Jego kurtka była brudna, twarz poszarzała, a pod oczami miał ciemne kręgi. Przypomniałam sobie, jak jeszcze kilka lat temu był pełen energii, żartował przy stole i planował studia. Teraz patrzyłam na kogoś zupełnie innego.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: „Może przesadzam? Może naprawdę ma tylko chwilowe kłopoty?” Ale następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka.

– Pani Aniu, widziałam Bartka pod Żabką. Stał z jakimiś typami… Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Wszystko w porządku?

Zamarłam. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio rozmawialiśmy szczerze. Kiedy ostatnio patrzył mi w oczy bez tego cienia strachu i wstydu.

Wieczorem postanowiłam z nim porozmawiać. Siedział na łóżku w swoim pokoju, zapatrzony w ekran telefonu.

– Bartek, musimy pogadać. Powiedz mi prawdę. Masz jakieś długi?

Wzruszył ramionami.

– Mamo, daj spokój. Każdy czasem pożycza kasę.

– Ale ty pożyczasz coraz częściej! Od kogo? Ile jesteś winien?

Wtedy wybuchł:

– To nie twoja sprawa! Zawsze musisz się wtrącać! Mam już dość twojego gadania!

Zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Przez kolejne dni unikał mnie, wychodził z domu wcześnie rano i wracał późno w nocy. Zaczęłam przeglądać jego pokój – znalazłam stertę paragonów z lombardu i kilka wezwań do zapłaty od firm pożyczkowych.

Serce mi pękało. Próbowałam rozmawiać z jego ojcem, ale Andrzej tylko wzruszał ramionami:

– Daj mu spokój, Anka. Musi sam się nauczyć odpowiedzialności. Jak się przewróci, to się nauczy.

Ale ja nie mogłam patrzeć obojętnie na to, jak mój syn tonie. Zaczęłam szukać pomocy – dzwoniłam do poradni psychologicznej, czytałam fora dla rodziców dorosłych dzieci uzależnionych od pożyczek. Wszędzie słyszałam to samo: „Nie możesz go zmusić do leczenia ani do zmiany, jeśli sam tego nie chce”.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jakaś kobieta:

– Dzień dobry, czy rozmawiam z matką Bartka Nowaka? Pani syn jest winien mojemu mężowi dwa tysiące złotych. Proszę mu przekazać, że jeśli nie odda pieniędzy do końca tygodnia, zgłosimy sprawę na policję.

Czułam się jak w koszmarze. Bartek wrócił późno w nocy. Czekałam na niego w kuchni.

– Bartek, musisz mi wszystko powiedzieć. Inaczej sama pójdę na policję.

Wtedy pękł. Zaczął płakać jak małe dziecko.

– Mamo… Ja nie wiem już co robić… Pożyczałem najpierw od kolegów, potem od obcych ludzi… Chciałem oddać wszystko po wypłacie, ale potem zabrakło na czynsz… A potem już tylko brałem kolejne chwilówki… Nie umiem przestać…

Przytuliłam go mocno. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że znowu jest moim synem.

Następne tygodnie były walką o każdy dzień. Razem chodziliśmy do poradni zadłużeniowej, rozmawialiśmy z psychologiem. Bartek miał wzloty i upadki – raz był pełen nadziei, innym razem zamykał się w sobie i znikał na całe dnie.

Rodzina zaczęła się rozpadać – Andrzej miał dość napięcia i coraz częściej nocował u siostry. Moja mama mówiła: „Daj mu spokój, Aniu! On jest dorosły!” Ale ja nie potrafiłam odpuścić.

Pewnego dnia Bartek przyszedł do mnie i powiedział:

– Mamo, dostałem pracę w magazynie. Nie jest lekko, ale chcę spróbować zacząć od nowa.

Byłam dumna i przerażona jednocześnie. Wiedziałam, że droga do wyjścia z długów będzie długa i bolesna – dla niego i dla mnie.

Dziś mija rok od tamtej nocy, kiedy przyznał się do wszystkiego. Nadal spłacamy razem jego długi – ja pomagam mu ogarniać papiery i rozmawiać z wierzycielami. Czasem mam ochotę rzucić to wszystko i uciec gdzieś daleko. Ale potem patrzę na Bartka i widzę w nim znowu mojego syna – zagubionego chłopaka, który próbuje walczyć o siebie.

Często pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Czy naprawdę można uratować dorosłe dziecko przed nim samym?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można pomóc komuś, kto sam nie chce przyznać się do problemu?