Gdy synowa odpoczywa w szpitalu, a ja walczę o każdy dzień z wnukami – czy ktoś tu naprawdę myśli o mnie?
Już od pierwszej nocy wiedziałam, że to nie będą zwykłe dni. Siedziałam na brzegu łóżka, słysząc przez cienką ścianę płacz dwuletniego Bartka i jęki czteroletniej Oli. Mój mąż, Andrzej, przewracał się z boku na bok, a ja liczyłam w myślach godziny do rana. Synowa – Agata – leżała w szpitalu na drugim końcu miasta, a ja walczyłam z własnym ciałem, które odmawiało posłuszeństwa po kolejnej nieprzespanej nocy.
– Mamo, tylko ty możesz nam pomóc! – usłyszałam w słuchawce głos syna, Pawła, jeszcze zanim Agata pojechała do szpitala. – Przecież wiesz, jak jest. Ja muszę pracować, a mama Agaty złapała grypę.
Zgodziłam się bez słowa sprzeciwu. Bo jak tu odmówić własnemu dziecku? Ale teraz, po dziesięciu dniach, czuję się jak cień samej siebie. Dzieci są kochane, ale wymagają uwagi przez całą dobę. Bartek nie chce jeść niczego poza parówkami i płacze, gdy tylko próbuję podać mu coś innego. Ola tęskni za mamą i co chwilę pyta: „Babciu, kiedy mama wróci?”. A ja nie mam odpowiedzi.
Agata jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Lekarze zatrzymali ją na obserwacji z powodu wysokiego ciśnienia i bólu głowy. Ale przecież pamiętam, jak przy poprzednich ciążach wszystko szło błyskawicznie – dwa dni w szpitalu i już była z powrotem. Teraz leży już prawie dwa tygodnie. Paweł codziennie jeździ do niej z laptopem, książkami i ulubionymi przekąskami. A ja? Ja zostaję z dwójką rozwrzeszczanych dzieci.
Wieczorem próbuję zadzwonić do Agaty:
– Jak się czujesz? – pytam, starając się ukryć zmęczenie.
– Dobrze, nawet bardzo dobrze – odpowiada radośnie. – Mam czas na seriale i trochę odpoczywam. Lekarze mówią, że jeszcze poczekają.
Czuję ukłucie zazdrości i złości. Odpoczywa? Ja nie pamiętam już, jak to jest przespać całą noc. Andrzej też jest coraz bardziej nerwowy. Pracuje na zmiany w fabryce i wraca do domu wykończony. Wieczorami kłócimy się o drobiazgi: kto ma wykąpać dzieci, kto posprząta kuchnię.
– To nie twoja wina – mówi mi czasem cicho. – Ale nie damy rady tak długo.
Wczoraj Ola rozlała sok na dywan, a Bartek rozsypał płatki po całej kuchni. Zamiast krzyczeć, usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać razem z nimi. Wtedy zadzwonił Paweł:
– Mamo, wytrzymaj jeszcze trochę. Lekarze mówią, że Agata może wrócić za kilka dni.
– Paweł, ja już nie mam siły! – wybuchłam. – Czy wy naprawdę myślicie tylko o sobie?
– Mamo… – zawahał się. – Przecież zawsze nam pomagałaś.
Zawsze… To słowo dźwięczy mi w głowie jak przekleństwo. Zawsze byłam tą, która ratowała rodzinę w kryzysie: gdy Paweł miał złamaną nogę w podstawówce, gdy Agata po porodzie miała depresję poporodową, gdy Bartka trzeba było wozić na rehabilitację. Ale czy ktoś kiedyś zapytał mnie, czy chcę? Czy mogę?
Pamiętam rozmowę z moją siostrą, Ireną:
– Ela, musisz postawić granice! Oni cię wykorzystują.
– To nie takie proste – tłumaczyłam się. – Przecież to rodzina.
– Rodzina to nie niewolnictwo! – rzuciła ostro.
Ale jak tu postawić granice, gdy patrzę na te małe oczy pełne łez? Gdy Ola tuli się do mnie w nocy i szepcze: „Babciu, boję się bez mamy”?
Agata nigdy nie była mi szczególnie bliska. Zawsze trzymała dystans – jej rodzina jest zamożniejsza, bardziej „nowoczesna”. Często dawała mi odczuć, że jestem tylko dodatkiem do ich życia: „Ela, proszę nie dawaj Bartkowi tyle cukru”, „Ela, Ola powinna chodzić spać przed dziewiątą”. Teraz nagle jestem niezastąpiona.
Wczoraj wieczorem zadzwoniła jej matka:
– Elżbieto, bardzo pani dziękuję za pomoc. Ja niestety nadal jestem chora i nie mogę przyjechać.
– Rozumiem – odpowiedziałam chłodno.
– Agata mówiła mi, że jest pani zmęczona… Ale przecież dzieci są takie kochane!
Kochane… Tak łatwo powiedzieć komuś, kto nie musi ich kąpać i usypiać przez dwie godziny każdej nocy.
Dziś rano Bartek dostał gorączki. Zadzwoniłam do Pawła:
– Synu, Bartek źle się czuje. Może trzeba go zabrać do lekarza?
– Mamo, nie dam rady wyjść z pracy… Może poczekaj do popołudnia?
Znowu zostałam sama z problemem. Wzięłam Bartka na ręce i kołysałam go przez godzinę. Ola patrzyła na mnie smutno:
– Babciu, czy mama już nas nie kocha?
– Kocha was bardzo… Po prostu musi teraz odpocząć.
Ale sama zaczynam wątpić w tę odpowiedź.
Wieczorem usiedliśmy z Andrzejem przy stole.
– Może powinnaś powiedzieć im jasno, że masz dość? – zapytał cicho.
– A jeśli się obrażą? Jeśli przestaną przyjeżdżać?
– Może czasem lepiej być szczerym niż udawać bohatera.
Patrzę na swoje ręce – popękane od mycia podłóg i naczyń. Na twarzy widzę nowe zmarszczki. Kiedy ostatni raz zrobiłam coś dla siebie? Kiedy byłam po prostu Elżbietą, a nie babcią na pełen etat?
Następnego dnia rano zadzwoniła Agata:
– Ela… Lekarze chcą mnie jeszcze potrzymać kilka dni. Mam nadzieję, że wszystko u was dobrze?
– Bartek ma gorączkę, Ola płacze za tobą… Ja jestem wykończona.
– Och… No ale chyba dasz radę jeszcze chwilę? W końcu to tylko dzieci…
Wtedy coś we mnie pękło.
– Agata, ja już naprawdę nie mam siły! Potrzebuję odpoczynku tak samo jak ty! Może czasem warto pomyśleć o innych!
Zapadła cisza po drugiej stronie słuchawki.
Wieczorem Paweł przyszedł wcześniej z pracy. Wziął dzieci na spacer i powiedział:
– Mamo… Przepraszam cię za wszystko. Nie zauważyliśmy nawet, jak bardzo jesteś zmęczona.
Poczułam ulgę i żal jednocześnie. Czy naprawdę trzeba było aż takiego kryzysu, żeby ktoś zauważył moje potrzeby?
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na bawiące się dzieci. Wiem, że rodzina to odpowiedzialność i miłość – ale czy zawsze musi być kosztem siebie? Czy ktoś jeszcze pamięta o tym, że babcia to też człowiek?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze dam radę udźwignąć? Czy kiedyś nauczę się mówić „nie” bez poczucia winy?