Serce wybrało inaczej: Opowieść z podkarpackiej wsi o miłości, zdradzie i sile samotności

Zanim jeszcze słońce wstało nad polami, usłyszałam trzask drzwi. – Zosiu, nie wrócę na noc – rzucił przez ramię mój mąż, Paweł. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Stałam w kuchni z rękami mokrymi od wody i patrzyłam, jak jego sylwetka znika za furtką. Wiedziałam, że nie chodzi o pracę na nocnej zmianie w tartaku. Wiedziałam, że to coś innego – coś, o czym wszyscy we wsi już plotkowali.

– Znowu do tej z miasta? – zapytała mama, która przyszła po jajka dla kur. – Zosiu, ty się opamiętaj. Takiego chłopa trzymać nie warto.

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam płakać przy niej. Mama zawsze była twarda, po wojnie sama wychowała mnie i brata, bo ojciec zginął pod Przemyślem. Ale ja… ja byłam inna. Wierzyłam w miłość jak z seriali – taką, co przetrwa wszystko.

Wieś jest jak wielka rodzina – wszyscy wszystko wiedzą, a plotki rozchodzą się szybciej niż zapach świeżo upieczonego chleba. Już tego samego dnia sąsiadka zza płotu, pani Halina, zaczepiła mnie przy studni:

– Zosiu, głowa do góry! Paweł to nie pierwszy i nie ostatni taki. Moja córka też została sama z dwójką dzieci i jakoś żyje.

Uśmiechnęłam się blado. W środku czułam się jak pusta skorupa. Wieczorem usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i patrzyłam na stare zdjęcia ślubne. Byliśmy tacy młodzi… Paweł miał wtedy jeszcze włosy dłuższe niż ja, a ja sukienkę pożyczoną od kuzynki z Rzeszowa.

Następnego dnia przyszła do mnie siostra Pawła – Aneta. Bez pukania weszła do kuchni i zaczęła od razu:

– Zosia, co ty zamierzasz? Będziesz tak siedzieć i czekać? On już od dawna sypia u tej swojej Sylwii w Sanoku! Cała wieś gada!

– Aneta, to nie twoja sprawa – odpowiedziałam cicho.

– Może i nie moja, ale twoja matka już chodzi po ludziach i mówi, że to twoja wina! Żeś za mało kobieca, za dużo w polu robisz!

Zrobiło mi się gorąco. Czy naprawdę wszyscy uważali, że to moja wina? Że nie umiałam zatrzymać męża?

Wieczorami siadałam przed telewizorem i oglądałam seriale – te same, które kiedyś śmieszyły Pawła. Teraz były moją ucieczką od rzeczywistości. W serialach kobiety zawsze znajdowały szczęście po burzy. Ale tu, na podkarpackiej wsi, życie nie było takie proste.

Mijały tygodnie. Paweł wracał coraz rzadziej – czasem tylko po ubrania albo narzędzia do warsztatu. Nigdy nie patrzył mi w oczy. Pewnego dnia przyszedł z nim jego brat Marek.

– Zosia, Paweł chce rozwodu – powiedział bez ogródek Marek.

– Sam nie może mi tego powiedzieć? – zapytałam drżącym głosem.

Paweł stał w progu i milczał.

– Chcę rozwodu – rzucił w końcu. – Sylwia jest w ciąży.

Zatkało mnie. Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

– To już koniec? Po tylu latach? – wyszeptałam.

– Tak będzie lepiej dla nas obojga – odpowiedział Paweł i wyszedł.

Po rozwodzie zostałam sama w domu po dziadkach. Brat z rodziną mieszkał w bloku w Przemyślu, mama coraz częściej chorowała i wymagała opieki. Musiałam pogodzić pracę na gospodarstwie z opieką nad nią. Czasem miałam ochotę rzucić wszystko i uciec do miasta – tak jak Paweł.

Ale wtedy pojawił się ktoś niespodziewany.

Bartek był moim kolegą z podstawówki. Pracował jako kierowca autobusu PKS-u, mieszkał z matką wdową dwa domy dalej. Przychodził czasem naprawić traktor albo pomóc przy sianokosach. Zawsze był cichy, trochę nieśmiały.

Pewnego wieczoru przyszedł do mnie z butelką domowego wina.

– Zosiu… wiem, że ci ciężko. Może chcesz pogadać?

Usiedliśmy na ławce przed domem. Bartek opowiadał o swojej pracy, o tym jak matka naciska na niego, żeby się ożenił.

– Wiesz… zawsze cię lubiłem – powiedział nagle. – Ale ty byłaś z Pawłem… A teraz… może byśmy spróbowali?

Spojrzałam na niego zdziwiona.

– Bartek… ja nie wiem, czy jestem gotowa na nowy związek.

– Nie musisz być gotowa od razu. Poczekam – uśmiechnął się smutno.

Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej. Bartek pomagał mi przy gospodarstwie, przywoził zakupy dla mamy, czasem zostawał na kolację. Wieś zaczęła gadać:

– Zosia już sobie nowego znalazła! Ledwo się rozwiodła!

Mama była przeciwna:

– Bartek to dobry chłopak, ale biedny jak mysz kościelna! Po co ci taki? Lepiej byś sobie znalazła kogoś z miasta!

Brat też miał swoje zdanie:

– Zosia, pomyśl o sobie! Wyjedź do Przemyśla! Tu cię tylko plotki zjedzą!

Ale ja czułam się przy Bartku spokojna. Nie było fajerwerków jak w serialach, ale było ciepło i bezpieczeństwo.

Pewnego dnia przyszła do mnie Sylwia – ta sama kobieta, dla której Paweł mnie zostawił.

– Zosiu… przepraszam cię – powiedziała ze łzami w oczach. – Paweł mnie bije… Chciałam tylko szczęścia…

Nie wiedziałam co powiedzieć. Czy miałam jej współczuć? Czy cieszyć się jej nieszczęściem?

Wieczorem długo myślałam o tym wszystkim. O Pawle, o Bartku, o mamie i bracie… O tym, czego naprawdę chcę od życia.

W końcu podjęłam decyzję.

Poszłam do Bartka i powiedziałam:

– Chcę spróbować jeszcze raz uwierzyć w miłość. Ale tym razem po swojemu – bez oczekiwań innych ludzi.

Bartek objął mnie mocno.

Dziś mija pięć lat od tamtej rozmowy. Mama już nie żyje, brat rzadko dzwoni. Paweł wyjechał do Niemiec za pracą i słuch po nim zaginął. Sylwia wróciła do rodziców z dwójką dzieci.

A ja? Ja mam swoje małe szczęście na podkarpackiej wsi – bez wielkich słów i dramatów jak w serialach. Ale wiem jedno: serce zawsze wybiera inaczej niż rozum czy oczekiwania innych ludzi.

Czy naprawdę trzeba żyć według scenariusza napisanego przez rodzinę i sąsiadów? A może warto czasem posłuchać własnego serca – nawet jeśli prowadzi nas zupełnie inną drogą?