Mama czeka na nas zawsze. Czy można nie zawieść rodzica i nie zatracić siebie?

– Znowu nie przyjedziesz? – głos mamy drżał, choć starała się brzmieć pogodnie. – Wiesz, jak bardzo na was czekam…

Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a ja czułam się jak dziecko przyłapane na kłamstwie. Miałam już gotowe tłumaczenie: praca, dzieci, korki, zmęczenie. Ale każde słowo wydawało się tylko kolejnym gwoździem do trumny naszej relacji.

– Mamo, naprawdę chciałabym… Ale wiesz, jak jest. Michał ma sprawdzian, Zosia kaszle, a ja… – urwałam, bo wiedziałam, że to nie przekona jej ani trochę.

– Rozumiem – powiedziała cicho. – Ale wiesz… kiedyś to wy do mnie biegliście z każdą drobnostką. Teraz nawet nie wiem, co u was słychać.

To zdanie bolało bardziej niż jakiekolwiek wyrzuty. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i pojechać do niej, choćby zaraz. Ale wiedziałam, że to niemożliwe. Życie dorosłe nie zna litości – obowiązki piętrzą się jak brudne naczynia po niedzielnym obiedzie.

Odkąd tata zmarł pięć lat temu, mama została sama w naszym starym mieszkaniu na Pradze. Kiedyś tętniło tam życie – śmiech dzieci, zapach ciasta drożdżowego, wieczne kłótnie o pilot do telewizora. Teraz cisza rozlewa się po kątach jak zimny przeciąg. Moja siostra Basia mieszka w Poznaniu, brat Tomek ciągle w rozjazdach służbowych. Ja jestem najbliżej, więc to na mnie spada ciężar odwiedzin.

– Może wpadniesz chociaż na chwilę w sobotę? – mama nie dawała za wygraną.

– Zobaczę, mamo. Naprawdę się postaram – odpowiedziałam wymijająco.

Po rozmowie długo siedziałam przy stole, patrząc na zdjęcia dzieci na lodówce. Pamiętałam siebie sprzed lat – zawsze gotową pomóc mamie, posprzątać po obiedzie, zrobić zakupy. Teraz ledwo starcza mi sił dla własnej rodziny. A jednak poczucie winy nie daje mi spokoju.

Wieczorem zadzwoniła Basia.

– Znowu dzwoniła do mnie mama – westchnęła. – Wiesz, że ona naprawdę czuje się samotna?

– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale co mamy zrobić? Przecież nie rzucimy wszystkiego…

Basia milczała przez chwilę.

– Może powinniśmy jej to jakoś powiedzieć? Że kochamy ją, ale mamy też swoje życie?

– Łatwo powiedzieć – prychnęłam. – Każde takie zdanie brzmi jak wymówka.

W sobotę rano Michał dostał gorączki. Zosia płakała przez pół nocy. Mój mąż Krzysiek patrzył na mnie z troską.

– Może zadzwonisz do mamy i powiesz jej szczerze, jak jest? – zaproponował.

Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam.

– Mamo…

– Już wiem, nie przyjedziesz – przerwała mi z rezygnacją.

– Mamo, posłuchaj. Bardzo cię kocham i tęsknię za tobą. Ale czasem po prostu nie daję rady. Dzieci chorują, praca mnie przytłacza…

– Ja tylko chciałam was zobaczyć – wyszeptała.

– Wiem. I bardzo bym chciała być częściej. Ale musisz mi uwierzyć: to nie dlatego, że nie chcę. Po prostu czasem nie mogę.

Zapadła cisza. Słyszałam jej oddech po drugiej stronie słuchawki.

– Może moglibyśmy częściej rozmawiać przez telefon? Albo przez Skype’a? Zosia chętnie pokaże ci swoje rysunki…

Mama westchnęła.

– To nie to samo… Ale spróbujmy.

Przez następne tygodnie dzwoniłyśmy do siebie częściej. Dzieci machały do babci przez ekran laptopa, opowiadały o szkole i pokazywały laurki. Mama zaczęła się uśmiechać częściej, choć w jej oczach wciąż czaił się cień smutku.

W grudniu udało nam się spotkać wszyscy razem na Wigilii. Mama była szczęśliwa jak dziecko, krzątała się po kuchni i co chwilę przytulała wnuki.

Wieczorem usiadłyśmy z Basią przy stole.

– Myślisz, że kiedyś przestaniemy czuć się winne? – zapytała szeptem.

Patrzyłam na mamę, która zasypiała w fotelu z uśmiechem na twarzy.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Może to po prostu część dorosłości: nauczyć się wybierać między tymi, których kochamy…

Czasem zastanawiam się: czy można być dobrą córką i jednocześnie nie zatracić siebie? Czy każda odmowa to naprawdę zawód dla rodzica? A może powinniśmy nauczyć się kochać inaczej – na odległość, ale równie mocno?