„Mama chce nam pomóc z wkładem na kawalerkę, ale mój mąż woli oddać pieniądze swojemu choremu ojcu” – Czy można wybrać między rodziną a rodziną?

– Nie rozumiesz, Aniu? To jest mój ojciec! – głos Piotra drżał, a ja czułam, jak narasta we mnie bezsilność. Stałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kartkę z wyliczeniami: rata kredytu, opłaty, nasze skromne oszczędności. Wszystko miało sensować się dzięki tej jednej rzeczy – wsparciu od mojej mamy. Po raz pierwszy od lat poczułam, że możemy się wyrwać z ciasnej kawalerki na wynajmie, gdzie nasz synek Michaś śpi na rozkładanym fotelu.

– Piotrze, ja rozumiem. Ale… – zaczęłam cicho, bo Michaś bawił się w pokoju obok. – Mama chce nam pomóc. To nie są pieniądze na luksusy. To nasza szansa na normalność.

Piotr odwrócił się do okna. Widziałam jego napięte ramiona. – Tata nie ma nikogo poza mną. Ty masz matkę, która cię wspiera. On… on nawet nie wie, czy przeżyje tę operację. A jeśli nie pomożemy?

Wtedy poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Przecież to nie był wybór między dobrem a złem. To był wybór między rodziną a rodziną. Moja mama od lat odkładała te pieniądze – po śmierci taty żyła skromnie, żeby kiedyś dać mi coś na start. Piotr miał tylko ojca – matka odeszła, gdy był nastolatkiem. Zawsze powtarzał, że tata to jego jedyna rodzina.

Przez kolejne dni chodziliśmy po domu jak cienie. Michaś pytał: – Mamo, kiedy będę miał swój pokój? – a ja nie umiałam odpowiedzieć. Wieczorami Piotr dzwonił do szpitala, słuchał lekarzy i coraz bardziej zamykał się w sobie.

Pewnego wieczoru mama przyszła do nas z ciastem drożdżowym. Usiadła przy stole i spojrzała mi prosto w oczy.

– Aniu, wiem, że coś się dzieje. Powiedz mi prawdę.

Zaczęłam płakać. Opowiedziałam jej wszystko: o chorobie teścia, o tym, że Piotr chce oddać jej pieniądze na leczenie ojca.

Mama milczała długo. W końcu powiedziała: – Dziecko, ja rozumiem Piotra. Ale musisz pamiętać też o sobie i Michasiu. Nie możesz zawsze być tą, która rezygnuje.

Tej nocy nie spałam prawie wcale. Słyszałam ciche szlochy Piotra w łazience. Rano spojrzałam na niego i powiedziałam:

– Musimy porozmawiać. Tak dłużej nie dam rady.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Michaś układał klocki pod oknem.

– Piotrze, kocham cię i rozumiem twój ból. Ale jeśli oddamy te pieniądze tacie, nie będziemy mieli nic. Znowu zostaniemy tu na lata. Michaś dorasta w ciasnocie, ja czuję się coraz bardziej bezradna…

Piotr spuścił głowę.

– A jeśli tata umrze przez nas? Jak mam z tym żyć?

– A jak ja mam żyć z myślą, że nigdy nie będziemy mieli własnego domu? Że Michaś nigdy nie będzie miał swojego kąta?

Wtedy zadzwonił telefon Piotra. Lekarz powiedział, że operacja jest możliwa tylko prywatnie – kosztuje tyle, ile mamy od mamy.

Przez kolejne dni rozmawialiśmy godzinami. Mama przychodziła codziennie, próbując nas pogodzić. Teść leżał w szpitalu i czekał na decyzję.

Pewnego dnia Michaś przyszedł do mnie z rysunkiem: domek z ogródkiem i trzema postaciami trzymającymi się za ręce.

– To my? – zapytałam ze łzami w oczach.

– Tak! I dziadek też tu mieszka! – dorysował jeszcze jedną postać.

Wtedy zrozumiałam: nie da się wybrać jednej rodziny przeciwko drugiej. Ale trzeba próbować znaleźć kompromis.

Zaproponowałam Piotrowi: – Może podzielimy te pieniądze? Część damy tacie na leczenie, część zostawimy na wkład własny. Może nie kupimy mieszkania od razu, ale przynajmniej zaczniemy odkładać.

Piotr długo milczał.

– Boję się… Boję się stracić tatę i ciebie jednocześnie.

Przytuliłam go mocno.

Ostatecznie podzieliliśmy pieniądze: połowę daliśmy teściowi na leczenie, połowę zostawiliśmy na przyszłość. Było ciężko – musieliśmy jeszcze bardziej zacisnąć pasa, zrezygnować z wakacji i wielu drobiazgów. Teść przeżył operację i powoli wracał do zdrowia. My zostaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu jeszcze dwa lata, zanim udało nam się uzbierać resztę na wkład własny.

Czasem wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy można wybrać między rodziną a rodziną? Czy zawsze ktoś musi być stratny? Może najważniejsze jest to, byśmy potrafili być razem mimo wszystko…