Nie chcę macochy!

— Maria, wrócisz dziś wcześniej? — głos ojca odbijał się echem w mojej głowie, choć wypowiedział te słowa rano, zanim wyszłam do szkoły. — Chciałbym, żebyś poznała kogoś ważnego.

Wiedziałam, co to znaczy. Kolejna „narzeczona”. Kolejna kobieta, która miała zapełnić pustkę po mamie, a dla mnie była tylko obcą osobą, która próbowała zbyt szybko wejść w nasze życie. Przez całą drogę do domu czułam narastający bunt. W brzuchu ściskało mnie ze złości i bezsilności. Nie chciałam wracać. Chciałam zniknąć.

Weszłam do klatki schodowej i już na pierwszym piętrze usłyszałam śmiech. Kobiecy śmiech. Zatrzymałam się na chwilę, zacisnęłam pięści. „Nie będę płakać”, powtarzałam sobie w myślach. „Nie dam im tej satysfakcji”.

Drzwi były uchylone. Ojciec stał w kuchni, rozmawiał z kobietą o jasnych włosach, która siedziała przy stole i mieszała herbatę. Miała na sobie elegancką sukienkę i uśmiechała się szeroko, jakby wszystko było idealnie. Ojciec spojrzał na mnie z nadzieją.

— Maria, to jest pani Agnieszka — powiedział z przesadnym entuzjazmem. — Agnieszka, to moja córka.

— Cześć, Mario! — Kobieta podeszła do mnie i wyciągnęła rękę. — Słyszałam o tobie tyle dobrego!

Nie odpowiedziałam. Uścisnęłam jej dłoń tylko dlatego, że ojciec patrzył na mnie błagalnie. Czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć: „Nie chcę macochy! Nie chcę kolejnej obcej kobiety w moim domu!”

Usiadłam przy stole, udając zainteresowanie rozmową. Agnieszka opowiadała o swojej pracy w banku, o podróżach do Włoch i o tym, jak bardzo lubi dzieci. Ojciec śmiał się z jej żartów, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.

— Mario, może kiedyś pojedziemy razem nad morze? — zaproponowała Agnieszka nagle.

— Może — odpowiedziałam chłodno, nie patrząc jej w oczy.

Ojciec rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. Wiedziałam, że liczy na to, że będę miła i otwarta. Ale ja nie chciałam być miła. Chciałam tylko, żeby wszystko wróciło do normy. Żeby mama wróciła do domu i żebyśmy znów byli rodziną.

Po kolacji zamknęłam się w swoim pokoju. Siedziałam na łóżku i patrzyłam na zdjęcie mamy stojące na biurku. Miała na nim szeroki uśmiech i oczy pełne ciepła. Zawsze powtarzała mi: „Maria, masz prawo czuć to, co czujesz”. Ale czy naprawdę miałam prawo być taka zła?

Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

— Mogę wejść? — zapytała Agnieszka.

Nie odpowiedziałam, ale ona weszła mimo wszystko. Usiadła na krześle naprzeciwko mnie.

— Wiem, że to dla ciebie trudne — zaczęła spokojnie. — Nie chcę ci nic zabierać ani nikogo zastępować.

Milczałam. Patrzyłam na nią z niechęcią.

— Twój tata bardzo cię kocha — dodała po chwili ciszy. — Chce tylko, żebyś była szczęśliwa.

— A ja nie jestem szczęśliwa — powiedziałam cicho, prawie szeptem.

Agnieszka spuściła wzrok.

— Rozumiem — szepnęła. — Ale może dasz mi szansę?

Nie odpowiedziałam. Chciałam krzyczeć, płakać, uciec gdzieś daleko od tego wszystkiego. Ale nie mogłam. Byłam uwięziona w tej sytuacji jak ptak w klatce.

Kiedy Agnieszka wyszła, ojciec wszedł do pokoju.

— Mario… Proszę cię… Staraj się być bardziej otwarta — powiedział zmęczonym głosem.

— Dlaczego muszę udawać? Dlaczego nie możesz być przez chwilę sam? — wybuchłam nagle.

Ojciec spojrzał na mnie zaskoczony.

— Nie rozumiesz… Ja też jestem samotny — powiedział cicho.

— A ja? Myślisz tylko o sobie! — krzyknęłam przez łzy.

Wybiegłam z pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi wejściowe. Biegłam przed siebie bez celu, aż znalazłam się na placu zabaw pod blokiem. Usiadłam na huśtawce i pozwoliłam łzom płynąć po policzkach.

Przypomniałam sobie czasy sprzed rozwodu rodziców. Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Mama piekła ciasto w niedzielne popołudnia, tata opowiadał dowcipy przy kolacji. Teraz każdy dzień był walką o przetrwanie.

Po godzinie wróciłam do domu. Ojciec siedział w kuchni sam, z głową opartą na dłoniach. Agnieszki już nie było.

— Przepraszam — powiedziałam cicho.

Ojciec podszedł do mnie i przytulił mnie mocno.

— Ja też przepraszam — szepnął.

Nie wiem, jak będzie dalej. Może kiedyś nauczę się akceptować zmiany w naszym życiu. Może kiedyś przestanę się bać nowych ludzi i nowych uczuć. Ale dziś… dziś po prostu nie chcę macochy.

Czy naprawdę można kogoś zmusić do zaakceptowania nowej rodziny? Czy dorosłym tak trudno zrozumieć ból dziecka?