Przestałam wspierać finansowo córkę – teraz nie pozwala mi widywać wnuka. Czy naprawdę byłam dla niej tylko portfelem?

– Mamo, nie rozumiesz, że teraz jest mi naprawdę ciężko? – głos Kasi drżał, a w jej oczach widziałam gniew i rozczarowanie. Stałyśmy naprzeciwko siebie w jej kuchni, między nami parująca herbata, która już dawno przestała być pretekstem do rozmowy.

– Kasiu, ja już nie mogę… – zaczęłam cicho, próbując znaleźć słowa, które nie zranią. – Moja emerytura ledwo starcza na rachunki i leki. Przez tyle lat robiłam wszystko, żebyś miała lepiej niż ja…

– To po co mi to mówisz? – przerwała mi ostro. – Wiesz, że Michał stracił pracę. Wiesz, ile kosztuje przedszkole Antosia. A ty…

Zamilkła, patrząc gdzieś w bok. W tej chwili poczułam się jak intruz w życiu własnej córki. Jakby moja obecność była tylko uciążliwym przypomnieniem o tym, że nie mogę już dawać więcej.

Kiedy Kasia była mała, byłam sama. Jej ojciec odszedł do innej kobiety, zostawiając mnie z kredytem i dzieckiem na rękach. Pracowałam w sklepie spożywczym od świtu do zmierzchu, a wieczorami dorabiałam sprzątając biura. Nie pamiętam, żebym spała dłużej niż cztery godziny z rzędu przez pierwsze dziesięć lat jej życia. Ale nigdy nie żałowałam – chciałam tylko, żeby miała wszystko to, czego ja nie miałam.

Kiedy dostała się na studia do Warszawy, płakałam ze szczęścia i dumy. Wynajęłam dla niej pokój, płaciłam za czesne i podręczniki. Nawet kiedy musiałam pożyczać pieniądze od sąsiadki, nie pozwoliłam Kasi tego poczuć. Chciałam być dla niej opoką.

Po studiach poznała Michała. Był cichy, trochę zamknięty w sobie, ale widziałam jak bardzo ją kocha. Zorganizowałam im skromne wesele – oczywiście na kredyt. Potem pojawił się Antoś. Moje ukochane dziecko miało własne dziecko! Byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej.

Przez pierwsze lata pomagałam im jak mogłam – finansowo i fizycznie. Gotowałam obiady na kilka dni, kupowałam ubranka dla Antosia, płaciłam za jego zajęcia dodatkowe. Nawet kiedy sama miałam coraz mniej sił i zdrowie zaczęło szwankować, nie przestawałam pomagać.

Ale teraz wszystko się zmieniło. Emerytura jest śmiesznie niska. Leki na serce i cukrzycę pochłaniają większość pieniędzy. Z bólem serca musiałam powiedzieć Kasi prawdę: nie dam rady już jej wspierać finansowo.

Od tej rozmowy minął miesiąc. Kasia przestała dzwonić. Nie odbiera moich telefonów. Nie zaprasza mnie do siebie. Kiedy próbuję przyjść z niespodziewaną wizytą, udaje, że jej nie ma w domu.

Najbardziej boli mnie to, że nie widuję Antosia. Mój wnuczek był dla mnie promykiem radości w szarej codzienności. Uwielbiałam czytać mu bajki i patrzeć jak zasypia z głową na moim ramieniu. Teraz czuję się tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca.

Czasem siedzę wieczorami w pustym mieszkaniu i patrzę na zdjęcia Kasi z dzieciństwa. Próbuję zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy naprawdę wychowałam ją na osobę, która potrafi kochać tylko wtedy, gdy coś dostaje?

Ostatnio spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej.
– Pani Zosiu, co u wnuczka? Dawno go pani nie widziała?
Zacisnęłam usta i tylko pokręciłam głową.
– A wie pani… dzieci teraz takie są – dodała cicho sąsiadka i spojrzała na mnie ze współczuciem.

W nocy śniło mi się, że Antoś przychodzi do mnie sam i mówi: „Babciu, tęskniłem”. Obudziłam się ze łzami w oczach.

Wciąż próbuję rozmawiać z Kasią. Piszę jej wiadomości:
„Kasiu, może przyjdziecie na niedzielny obiad?”
„Antoś bardzo za Wami tęskni”.
Odpowiedzi brak.

Czasem myślę o tym wszystkim złością: jak mogła tak łatwo mnie odsunąć? Czy naprawdę byłam dla niej tylko portfelem? A może to ja sama nauczyłam ją tego przez lata bezwarunkowej pomocy?

Innym razem ogarnia mnie żal i poczucie winy. Może powinnam była wcześniej nauczyć ją samodzielności? Może powinnam była częściej mówić „nie”? Ale przecież każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej…

Ostatnio zadzwoniła do mnie moja siostra Ania.
– Zosia, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Kasia musi dorosnąć. Ty też masz prawo do swojego życia.
Ale jak mam postawić granice własnemu dziecku? Jak mam pogodzić się z myślą, że mogę już nigdy nie zobaczyć wnuka?

Wczoraj minęły moje urodziny. Siedziałam sama przy stole z kawałkiem ciasta kupionym w osiedlowej cukierni. Nikt nie zadzwonił z życzeniami poza Anią i sąsiadką z naprzeciwka.

Patrzę na swoje życie i zastanawiam się: czy naprawdę cała moja wartość sprowadza się do pieniędzy? Czy miłość matki można przeliczyć na złotówki? A może to ja popełniłam błąd, dając za dużo i wymagając za mało?

Czy ktoś z Was był w podobnej sytuacji? Jak poradzić sobie z bólem odrzucenia przez własne dziecko? Czy jeszcze jest szansa na pojednanie?