Drzwi, które zamknęłam na zawsze – historia Haliny Stanisławówny
„Mamo, otwórz drzwi! Mamo, proszę cię!” – pięści mojego syna, Pawła, waliły w metalowe drzwi z taką siłą, że aż drżały szyby w oknach. Siedziałam w fotelu tyłem do wejścia, z filiżanką zimnej herbaty w dłoniach. Każdy jego krzyk przeszywał mnie na wskroś, ale nie miałam już siły ani odwagi, by wstać i przekręcić klucz w zamku. Samochód Pawła stał na podwórku, więc wiedziałam, że nie odpuści. Wiedziałam też, że jeśli otworzę te drzwi, wszystko zacznie się od nowa.
Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałam sobie takiej sceny. Byliśmy zwyczajną rodziną z małego miasteczka pod Lublinem. Mąż, Andrzej, pracował jako kierowca ciężarówki, ja prowadziłam dom i wychowywałam Pawła. Był moim oczkiem w głowie – czuły, bystry chłopiec z marzeniami o wielkim świecie. Ale potem Andrzej zginął w wypadku na trasie do Gdańska. Paweł miał wtedy siedemnaście lat i nagle cały ciężar życia spadł na mnie.
Paweł zaczął się zmieniać. Najpierw zamknął się w sobie, potem zaczął przynosić do domu coraz gorsze oceny i coraz częściej znikał na całe noce. Próbowałam z nim rozmawiać, tłumaczyć, płakać i krzyczeć – nic nie pomagało. W końcu pojawiły się pierwsze kłamstwa i pieniądze znikające z portfela. Potem przyszły groźby i wyzwiska. „Jesteś nikim! Przez ciebie tata nie żyje!” – krzyczał kiedyś, rzucając we mnie talerzem.
Sąsiedzi mówili: „Halina, to przejdzie. Chłopak się pogubił po śmierci ojca.” Ale ja widziałam w jego oczach coś więcej niż ból – widziałam gniew i pogardę. Z czasem zaczął przynosić do domu kolegów, którzy pili piwo na mojej kanapie i śmiali się ze mnie, kiedy prosiłam o ciszę. Pewnej nocy Paweł wrócił pijany i próbował wyważyć drzwi do mojego pokoju. Bałam się wtedy jak nigdy wcześniej.
Zgłosiłam sprawę na policję, ale usłyszałam tylko: „To sprawa rodzinna, proszę spróbować porozmawiać z synem.” Próbowałam jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż pewnego dnia Paweł uderzył mnie w twarz. Upadłam na podłogę i poczułam smak krwi w ustach. Wtedy coś we mnie pękło.
Zamieniłam zamki w drzwiach. Zaczęłam spać z telefonem pod poduszką i nożem kuchennym na stoliku nocnym. Paweł wyprowadził się do swojej dziewczyny, ale co kilka tygodni wracał – po pieniądze, po jedzenie, po… nie wiem nawet po co. Za każdym razem bałam się coraz bardziej.
Dziś znów przyszedł. Stał za drzwiami i krzyczał:
– Wiem, że jesteś w domu! Samochód stoi na podwórku!
– Paweł, odejdź – powiedziałam cicho przez drzwi.
– Mamo! Otwórz te cholerne drzwi! Potrzebuję tylko trochę pieniędzy!
– Nie mam już nic dla ciebie – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Ty stara wiedźmo! Przez ciebie wszystko się spieprzyło! – wrzasnął i znów uderzył pięścią w drzwi.
Siedziałam nieruchomo, czując jak łzy spływają mi po policzkach. W głowie słyszałam głos Andrzeja: „Halina, musisz być silna.” Ale jak być silną wobec własnego dziecka?
Po godzinie Paweł odszedł. Usłyszałam trzask drzwi samochodu i odgłos oddalającego się silnika. Wstałam powoli i podeszłam do okna. Patrzyłam na pustą ulicę i czułam tylko pustkę.
Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia:
– Halinko, słyszałam co się działo… Może chcesz przyjść na herbatę?
– Dziękuję, Zosiu… Chyba wolę zostać sama.
Usiadłam znów w fotelu i patrzyłam na drzwi wejściowe. Drzwi, które zamknęłam na zawsze przed własnym synem. Czy jestem potworem? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Każda matka chce chronić swoje dziecko, ale kto ochroni matkę przed własnym dzieckiem?
Czasem myślę o tym wszystkim od początku do końca. O tym małym chłopcu z jasnymi włosami, który biegał po ogrodzie i wołał: „Mamo, zobacz!” O tym nastolatku zamkniętym w swoim pokoju z muzyką tak głośną, że drżały ściany. O tym młodym mężczyźnie z pustką w oczach.
Nie wiem, czy kiedyś jeszcze otworzę te drzwi. Może Paweł wróci inny? Może ja znajdę w sobie siłę na przebaczenie? A może już zawsze będziemy żyli po dwóch stronach tych samych drzwi?
Czasami pytam siebie: czy można być dobrą matką i jednocześnie chronić siebie? Czy zamykając drzwi przed własnym dzieckiem zamknęłam też serce? Co wy byście zrobili na moim miejscu?