Pragnienie innego rodzicielstwa – historia Weroniki
– Weronika, wracasz już? – głos mamy rozbrzmiał w słuchawce, zanim jeszcze zdążyłam przekroczyć próg szkoły. Westchnęłam cicho, ściskając w dłoni zmiętą kartkę z listą składek na prezent dla wychowawczyni. Dziś w klasie zbieraliśmy pieniądze na kwiaty i prezent. Kacper powiedział, że kobiety uwielbiają róże. Patrzył przy tym tak, jakby mówił specjalnie dla mnie. Od jego spojrzenia serce zabiło mi mocniej. Postanowiłam, że to aluzja do jego prezentu na Dzień Kobiet. Dziewczyny będą zazdrosne – pomyślałam, czując jak policzki płoną mi rumieńcem.
– Już idę, mamo – odpowiedziałam, próbując ukryć ekscytację w głosie. – Zaraz będę.
W domu pachniało obiadem, ale atmosfera była jak zwykle napięta. Tata siedział przy stole z gazetą, udając, że nie słyszy moich kroków. Mama krzątała się po kuchni, rzucając mi krótkie spojrzenia spod zmarszczonych brwi.
– Znowu się spóźniłaś – powiedziała chłodno. – Miałaś być wcześniej.
– Przepraszam, zbieraliśmy pieniądze na prezent dla pani Ewy – wyjaśniłam, ale wiedziałam, że to nie ma znaczenia. U nas w domu nie było miejsca na tłumaczenia. Były tylko obowiązki i oczekiwania.
Usiadłam przy stole, próbując zjeść zupę bez słowa. Tata przewracał strony gazety z irytacją.
– Znowu te składki… – mruknął pod nosem. – Kiedyś nie było takich fanaberii.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem:
– I co? Ile tym razem?
– Piętnaście złotych – odpowiedziałam cicho.
– No pięknie – westchnęła mama. – Zawsze coś.
Czułam się jak ciężar. Jakby każda moja prośba była kolejnym kamieniem wrzucanym do worka ich rozczarowań. Marzyłam o tym, żeby choć raz usłyszeć: „Jak było w szkole?”, „Co cię dziś ucieszyło?” Ale u nas nie rozmawiało się o uczuciach. Rozmowy były krótkie i rzeczowe. Czasem miałam wrażenie, że jestem tylko kolejnym obowiązkiem do odhaczenia na liście.
Wieczorem leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit. W myślach wracałam do dzisiejszego spojrzenia Kacpra. Czy naprawdę miał na myśli mnie? Czy może tylko żartował? W takich chwilach wyobrażałam sobie inną rodzinę. Taką, gdzie rodzice pytają o moje marzenia, gdzie tata przytula mnie na dobranoc, a mama śmieje się razem ze mną z głupich żartów.
W szkole byłam tą „grzeczną Weroniką” – zawsze z odrobionymi lekcjami, zawsze gotową pomóc innym. Ale nikt nie wiedział, jak bardzo czuję się samotna. Nawet przyjaciółka, Ola, nie znała całej prawdy.
Pewnego dnia po lekcjach usiadłyśmy razem na ławce przed szkołą.
– Werka, co jest? Ostatnio jesteś jakaś nieobecna – zapytała Ola.
Zawahałam się. Chciałam jej powiedzieć wszystko: o kłótniach rodziców, o tym, jak bardzo brakuje mi czułości i zwykłej rozmowy. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Nic takiego… Po prostu dużo nauki – skłamałam.
Ola przytuliła mnie mocno.
– Jak coś się dzieje, to pamiętaj, że możesz mi powiedzieć wszystko.
Uśmiechnęłam się blado. Czy naprawdę mogłam?
W domu sytuacja pogarszała się z każdym dniem. Rodzice coraz częściej się kłócili. O pieniądze, o pracę taty, o moje oceny. Czułam się jak piłeczka odbijana między ich pretensjami.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi:
– Ona nic nie rozumie! – krzyczał tata.
– Bo nigdy z nią nie rozmawiasz! – odparowała mama.
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Chciałam wybiec i krzyknąć: „Jestem tu! Słyszę was! Potrzebuję was!” Ale zamiast tego leżałam cicho, udając, że śpię.
W szkole coraz częściej zamykałam się w sobie. Nawet Kacper przestał zwracać na mnie uwagę. Może zauważył, że jestem dziwna? Może dziewczyny miały rację, śmiejąc się ze mnie na przerwach?
Któregoś dnia po powrocie do domu zobaczyłam mamę płaczącą w kuchni. Usiadłam obok niej bez słowa. Po chwili podniosła głowę i spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.
– Przepraszam cię, Weroniko… – wyszeptała. – Nie umiem być taką mamą, jaką byś chciała.
Zaskoczyły mnie jej słowa. Przez chwilę milczałyśmy obie.
– Ja też przepraszam… – odpowiedziałam cicho. – Chciałabym tylko… żebyśmy byli szczęśliwi.
Mama uśmiechnęła się smutno i pogładziła mnie po włosach. To był pierwszy taki gest od dawna.
Od tamtej pory zaczęłyśmy rozmawiać częściej. Nie zawsze było łatwo – tata nadal był zamknięty w sobie, a mama często zmęczona i rozdrażniona. Ale czasem wieczorem siadałyśmy razem przy herbacie i opowiadałyśmy sobie o dniu.
Zrozumiałam wtedy jedno: rodzicielstwo to nie tylko obowiązki i wymagania. To przede wszystkim obecność i rozmowa. Tego najbardziej mi brakowało.
Dziś wiem, że nie mogę zmienić przeszłości ani swoich rodziców. Ale mogę marzyć o tym, jaką sama będę mamą w przyszłości. Czy uda mi się dać moim dzieciom to, czego sama nie dostałam?
Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć się być dobrym rodzicem, jeśli samemu nigdy się tego nie doświadczyło? Czy wystarczy pragnienie innego rodzicielstwa? Co wy o tym myślicie?