Drugie życie Jacka: Między ciszą a krzykiem

– Jacek, musisz się w końcu zdecydować! – głos mojej żony, Małgorzaty, odbił się echem po kuchni, a ja poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w pierś. Stałem przy oknie, patrząc na szare niebo nad Łodzią, próbując zebrać myśli. To był zwykły poniedziałek, a jednak czułem, że coś się zmienia. Może to przez ciszę po wyjeździe naszej córki, Agnieszki, do Gdańska? Może przez to, że od kilku tygodni czułem się coraz słabszy, a serce biło mi jak szalone nawet po wejściu na pierwsze piętro?

– Zdecydować się na co? – zapytałem cicho, nie odwracając wzroku od okna.

– Na badania! Ile razy mam ci powtarzać? – Małgorzata była zawsze konkretna. Przez dwadzieścia dwa lata małżeństwa nauczyłem się, że nie warto z nią dyskutować o zdrowiu. Ale ja… ja zawsze byłem ostrożny. Nie piłem, nie paliłem, pracowałem jako inżynier w fabryce maszyn budowlanych. Myślałem, że to wystarczy.

– Przecież to tylko zmęczenie – próbowałem się bronić.

– Zmęczenie? Jacek, ty nawet nie masz siły wejść po schodach! – Jej głos zadrżał. – Boję się o ciebie.

To jedno zdanie sprawiło, że poczułem się jeszcze gorzej. Boję się o ciebie. Przez chwilę chciałem ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie potrafiłem. Zamiast tego wyszedłem z kuchni i zamknąłem się w łazience. Spojrzałem w lustro – zmarszczki wokół oczu, siwe włosy na skroniach. Nie byłem już młody. Ale czy naprawdę byłem aż tak stary?

Następnego dnia poszedłem do lekarza. Siedziałem w poczekalni między starszymi ludźmi i czułem się jak oszust. Przecież ja jeszcze pracuję! Jeszcze mogę! Ale kiedy usłyszałem diagnozę – niewydolność serca – świat zawirował mi przed oczami.

– Panie Jacku, musi pan zmienić tryb życia. Odpoczynek, leki, może rehabilitacja…

Wróciłem do domu jak cień człowieka. Małgorzata patrzyła na mnie pytająco.

– I co?

– Mam chore serce – wyszeptałem.

Objęła mnie mocno. Po raz pierwszy od dawna poczułem jej ciepło naprawdę blisko siebie.

Przez kolejne tygodnie wszystko się zmieniło. Przestałem chodzić do pracy. Siedziałem w domu, patrzyłem przez okno na szare bloki i czułem się coraz bardziej zbędny. Małgorzata starała się być dzielna, ale widziałem, jak czasem płacze po cichu w łazience. Agnieszka dzwoniła rzadko – była zajęta nowym życiem w Gdańsku.

Pewnego wieczoru usłyszałem rozmowę Małgorzaty przez telefon:

– Nie wiem już, co robić… On jest taki inny… Jakby go tu nie było…

Zacisnąłem pięści. Czy naprawdę byłem aż taką kulą u nogi?

Zacząłem wychodzić na krótkie spacery po osiedlu. Pewnego dnia spotkałem sąsiada, pana Romana.

– Coś pan mizernie wygląda, Jacku – rzucił bez ogródek.

– Serce mi szwankuje – odpowiedziałem szczerze.

Roman pokiwał głową.

– Wiesz… Ja też miałem zawał dwa lata temu. Myślałem, że to koniec świata. Ale wiesz co? To był początek nowego życia.

Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem.

– Jak to?

– Zacząłem doceniać drobiazgi. Kawę na balkonie. Rozmowę z żoną. Nawet kłótnie! – zaśmiał się gorzko.

Wróciłem do domu z dziwnym uczuciem. Może rzeczywiście coś przegapiam?

Wieczorem spróbowałem porozmawiać z Małgorzatą.

– Pamiętasz nasze pierwsze wakacje nad morzem? – zapytałem niespodziewanie.

Spojrzała na mnie zdziwiona.

– Pamiętam… Byłeś wtedy taki szczęśliwy.

– Chciałbym znów taki być – powiedziałem cicho.

Usiedliśmy razem na kanapie i przez chwilę milczeliśmy. W końcu Małgorzata zaczęła mówić:

– Boję się cię stracić… Ale czasem mam wrażenie, że już cię nie ma…

Te słowa bolały bardziej niż diagnoza lekarza.

Zacząłem walczyć o siebie. Zapisałem się na rehabilitację. Poznałem tam ludzi takich jak ja – przestraszonych, zagubionych, ale pełnych nadziei. Z jednym z nich, Andrzejem, zaprzyjaźniłem się szczególnie mocno.

– Wiesz, Jacek – powiedział mi kiedyś Andrzej – życie to nie tylko praca i obowiązki. To też marzenia. Masz jeszcze jakieś?

Zastanowiłem się długo.

– Chciałbym zobaczyć morze raz jeszcze…

Andrzej uśmiechnął się szeroko.

– To jedź!

Wróciłem do domu i powiedziałem Małgorzacie:

– Chcę pojechać nad morze. Z tobą.

Patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu, a potem uśmiechnęła się przez łzy.

Pojechaliśmy do Gdańska odwiedzić Agnieszkę. Spotkanie było trudne – córka była zdystansowana, jej mąż patrzył na mnie z rezerwą. Ale kiedy poszliśmy razem na plażę i poczułem wiatr we włosach, coś we mnie pękło.

– Tato… Przepraszam, że tak rzadko dzwoniłam – powiedziała Agnieszka nagle.

Objąłem ją mocno.

Wróciliśmy do Łodzi inni niż przed wyjazdem. Małgorzata była pogodniejsza, ja miałem więcej siły do walki o każdy dzień.

Ale pewnego dnia odkryłem coś jeszcze bardziej bolesnego niż choroba. Przypadkiem zobaczyłem wiadomość na telefonie Małgorzaty: „Tęsknię za tobą. Kiedy znów się zobaczymy?” Od nieznanego numeru.

Serce ścisnęło mi się z bólu. Czy ona…? Czy przez moją chorobę straciła do mnie zaufanie? Czy szukała wsparcia gdzie indziej?

Nie spałem całą noc. Rano postanowiłem z nią porozmawiać.

– Małgosiu… Kto to jest?

Zbladła i spuściła wzrok.

– To tylko kolega z pracy… Rozmawiamy czasem…

Nie uwierzyłem jej do końca. Ale czy mogłem ją winić? Przez tyle miesięcy byłem dla niej tylko cieniem dawnego siebie.

Od tamtej pory coś między nami pękło. Próbowaliśmy naprawić relację – wspólne spacery, rozmowy, nawet terapia małżeńska. Ale cień zdrady wisiał nad nami cały czas.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na zachodzące słońce nad Łodzią. Moje serce bije słabiej niż kiedyś, ale żyję. Czasem myślę: czy można zacząć wszystko od nowa mając pięćdziesiąt lat? Czy drugie życie to tylko złudzenie?

Może każdy z nas dostaje drugą szansę – tylko nie zawsze potrafimy ją wykorzystać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?