Kiedy troska staje się więzieniem: Historia utraconej niezależności w polskim małżeństwie

— Piotrek, znowu nie wziąłeś szalika! — krzyknęłam z kuchni, widząc, jak mój mąż wychodzi do pracy w samym swetrze.

— Daj spokój, Anka, jest dopiero wrzesień — odpowiedział z lekkim uśmiechem, ale już wiedziałam, że zaraz wróci po szalik. Zawsze wracał. Tak jak zawsze miał przygotowane śniadanie, wyprasowaną koszulę i kanapki na drugie śniadanie. Wszystko robiłam za niego. I wtedy jeszcze wydawało mi się to normalne.

Poznaliśmy się na studiach w Krakowie. Piotrek był wtedy zupełnie inny — pewny siebie, samodzielny, zawsze pierwszy do działania. Ja byłam tą cichą, która lubiła mieć wszystko pod kontrolą. Po roku związku postanowiliśmy się pobrać. Ślub odwlekaliśmy przez remont domu po jego wuju w Wieliczce. Piotrek sam wszystko robił: kładł kafelki, malował ściany, nawet dach naprawiał z kolegą. Byłam z niego dumna.

Ale kiedy już zamieszkaliśmy razem, coś się zmieniło. Może to przez moją mamę, która zawsze powtarzała: „Dbaj o męża, bo jak nie ty, to kto?” Może przez strach przed samotnością? Zaczęłam przejmować wszystkie obowiązki domowe. Najpierw drobiazgi: pranie, gotowanie, rachunki. Potem coraz więcej: umawianie wizyt u lekarza, przypominanie o urodzinach jego rodziców, nawet wybieranie mu ubrań na spotkania firmowe.

Piotrek początkowo się śmiał:
— Anka, przecież nie jestem dzieckiem!
Ale widziałam, że mu wygodnie. Przestał pytać o szczegóły rachunków, przestał gotować swoje ulubione spaghetti. Nawet rower sam przestał naprawiać — czekał aż ja zadzwonię do serwisu.

Z czasem zaczęłam czuć się zmęczona. Praca w szkole, dom, wieczne pilnowanie wszystkiego. Wieczorami padałam na łóżko i płakałam w poduszkę. Piotrek tego nie widział — był zajęty serialami albo grami na telefonie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego mama:
— Aniu, Piotrek mówił, że nie dostał prezentu na imieniny od cioci Krysi. Czy mogłabyś przypomnieć jej następnym razem?
Zamurowało mnie. To ja miałam pilnować prezentów od całej rodziny?

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Uczniowie zauważyli moją rozkojarzoną minę. Koleżanka z pokoju nauczycielskiego zapytała:
— Anka, co się z tobą dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie.
Nie umiałam odpowiedzieć.

W domu Piotrek coraz częściej narzekał:
— Nie kupiłaś mojego ulubionego chleba?
— Zapomniałaś zapisać mnie do dentysty?
Zaczęłam czuć się jak jego matka, nie żona.

Pewnego wieczoru wybuchłam:
— Piotrek! Czy ty w ogóle potrafisz coś zrobić sam? Czy muszę ci przypominać o wszystkim?
Spojrzał na mnie zdziwiony:
— Przecież zawsze to robiłaś…
— Bo myślałam, że tak trzeba! Ale ja już nie daję rady!
Zapanowała cisza. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś na kształt żalu.

Następnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam go przy kuchence. Próbował zrobić jajecznicę — spalił połowę patelni.
— Chciałem cię odciążyć — powiedział cicho.
Usiadłam przy stole i rozpłakałam się.

Przez kolejne tygodnie próbowałam oddać mu część obowiązków. Ale on był zagubiony jak dziecko we mgle. Nie wiedział gdzie są dokumenty od samochodu, nie umiał znaleźć numeru do hydraulika. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi.

Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam: „Czy to ja go takim zrobiłam? Czy przez moją nadopiekuńczość odebrałam mu siłę?”

W weekend pojechaliśmy do moich rodziców na obiad. Tata spojrzał na Piotrka i rzucił:
— Kiedyś byłeś taki zaradny chłopak…
Piotrek spuścił wzrok.

Po powrocie usiedliśmy razem w salonie.
— Anka… Ja chyba nie jestem już sobą — powiedział cicho.
— Ja też…

Zdecydowaliśmy się na terapię małżeńską. To była trudna decyzja — wstydziłam się przyznać przed obcą osobą, że kochając za bardzo można kogoś skrzywdzić.

Na jednej z sesji terapeutka zapytała mnie:
— Czego się pani najbardziej boi?
Odpowiedziałam bez namysłu:
— Że zostanę sama…
Piotrek spojrzał na mnie ze łzami w oczach:
— A ja boję się, że już nigdy nie będę sobą.

Od tamtej pory próbujemy budować wszystko od nowa. Uczę się odpuszczać kontrolę, pozwalać mu popełniać błędy. On uczy się samodzielności na nowo — czasem nieporadnie, czasem z humorem.

Czasem zastanawiam się: czy można kochać za bardzo? Czy troska może być więzieniem? A może najtrudniej jest nauczyć się kochać tak, żeby dawać wolność?