Zwykłe zakupy, które zmieniły moje życie: Jak jeden dzień w Biedronce obnażył samotność i bezradność starszych ludzi
– Proszę pani, to będzie dwieście pięćdziesiąt złotych i czterdzieści groszy – powiedziała kasjerka, zerkając na mnie przez plastikową szybę. Jej głos był uprzejmy, ale wyczułam w nim zniecierpliwienie. Za mną już ustawiła się kolejka – młoda mama z dzieckiem, starszy pan w granatowej kurtce, nastolatek z chipsami. Czułam ich wzrok na plecach.
Wyprostowałam się i z godnością sięgnęłam do torebki. Zawsze byłam dumna ze swojej niezależności – nawet po śmierci męża radziłam sobie sama. Miałam oszczędności, emeryturę, nie prosiłam dzieci o pomoc. Ale tego dnia coś poszło nie tak. Przeszukiwałam kieszenie, portfel, nawet małą kosmetyczkę. Banknoty zniknęły. Może zostawiłam je na stole? Może ktoś mnie okradł? Ręce zaczęły mi drżeć.
– Przepraszam… – szepnęłam do kasjerki. – Chyba… chyba nie mam pieniędzy.
Za mną rozległo się westchnienie. Młoda mama spojrzała na zegarek. Starszy pan chrząknął znacząco.
– Proszę się nie przejmować – powiedziała kasjerka, ale widziałam, że już naciska przycisk przywołujący kierownika.
Wtedy poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Zrobiło mi się gorąco. W głowie miałam mętlik: co teraz? Zostawią mnie tu? Wyrzucą? Zadzwonią po dzieci? Ale przecież one są zajęte…
Kierownik podszedł szybko, młody chłopak o ostrzyżonych włosach.
– Co się stało? – zapytał.
– Pani nie ma pieniędzy na zakupy – odpowiedziała kasjerka.
– Może pani poczekać z boku? Musimy obsłużyć kolejnych klientów.
Czułam się jak dziecko przyłapane na kradzieży. Ludzie patrzyli na mnie z mieszanką litości i irytacji. Odsunęłam się na bok, próbując zebrać myśli. Wtedy zadzwonił telefon. To była moja córka, Ania.
– Mamo, wszystko w porządku? – zapytała.
– Nie… Nie wiem… Zgubiłam pieniądze…
– Gdzie jesteś?
– W Biedronce…
– Zaraz będę.
Rozłączyła się szybko. Stałam tam, patrząc na swoje zakupy – chleb, mleko, trochę warzyw, kawa dla sąsiadki Krysi. Nic luksusowego. Wszystko potrzebne.
Nagle zrobiło mi się słabo. Zatoczyłam się i usiadłam na plastikowym krześle przy wejściu. Ktoś podał mi wodę. Słyszałam szum rozmów: „Może to udar?”, „Może cukrzyca?”, „Trzeba zadzwonić po pogotowie!”
Ktoś wykręcił numer 112. Po chwili przyjechała karetka i policja. Ratownicy pytali o leki, o choroby przewlekłe. Policjant – młody chłopak o łagodnych oczach – zapytał:
– Czy ktoś może po panią przyjechać?
– Córka jest w drodze…
Wtedy pojawiła się Ania – zdyszana, zmartwiona.
– Mamo! Co się stało?
– Zgubiłam pieniądze… Przepraszam…
Ania spojrzała na mnie z troską i lekkim wyrzutem.
– Mamo, mówiłam ci, żebyś nie chodziła sama na zakupy…
Poczułam wstyd i złość jednocześnie.
– Nie jestem dzieckiem! Chciałam tylko kupić trochę jedzenia!
Policjant próbował załagodzić sytuację.
– Proszę się nie martwić, wszystko jest pod kontrolą.
Ale ja czułam się upokorzona. Całe życie byłam samodzielna – pracowałam jako nauczycielka polskiego przez czterdzieści lat. Wychowałam dwójkę dzieci, opiekowałam się chorym mężem. A teraz? Stoję bezradna w supermarkecie, otoczona przez obcych ludzi i służby ratunkowe.
Ania zapłaciła za zakupy i pomogła mi wyjść na zewnątrz. W samochodzie milczałyśmy przez chwilę.
– Mamo… Może powinnaś pomyśleć o opiekunce? Albo zamieszkać bliżej nas?
Poczułam łzy pod powiekami.
– Nie chcę być ciężarem…
Ania ścisnęła moją dłoń.
– Nigdy nie byłaś ciężarem. Ale świat jest inny niż kiedyś…
Patrzyłam przez okno na mijające bloki i zastanawiałam się, kiedy dokładnie przestałam nadążać za tym światem. Kiedy przestałam być „panią Heleną”, a stałam się „staruszką z problemami”? Czy naprawdę jestem już tylko kłopotem dla własnych dzieci?
Wieczorem długo siedziałam w fotelu, patrząc na rachunek z Biedronki i portfel bez gotówki. Może rzeczywiście powinnam poprosić o pomoc? Ale jak pogodzić dumę z potrzebą wsparcia?
Czy starość zawsze musi oznaczać samotność i bezradność? Czy ktoś jeszcze widzi we mnie człowieka, a nie tylko problem do rozwiązania?