Dlaczego zgodziłam się zaopiekować wnukiem? Nigdy więcej!

– Mamo, błagam cię, nie mam wyjścia! – głos Kasi drżał, a w słuchawce słyszałam cichy płacz mojego trzyletniego wnuka, Antosia. – Przedszkole go nie przyjmie, ma gorączkę. Ja muszę być w pracy, a Ola ma zajęcia na uczelni i potem fryzjera…

Zacisnęłam powieki. To nie pierwszy raz, kiedy ratowałam sytuację. Ale tym razem czułam się jak ostatnia deska ratunku, nie jak kochająca babcia. – Dobrze, przywieź go – odpowiedziałam cicho, choć w środku aż kipiałam.

Godzinę później Kasia stała w moim przedpokoju. Antoś wtulił się w jej nogi, kaszląc i pociągając nosem. – Dziękuję, mamo. Jesteś niezastąpiona – rzuciła szybko i już jej nie było. Zostałam sama z chorym dzieckiem i stertą leków.

– Babciu, boli mnie brzuszek… – jęknął Antoś.

– Chodź, zrobię ci herbatkę z miodem – próbowałam być czuła, choć w głowie miałam gonitwę myśli: pranie, gotowanie, zakupy… A przecież miałam dziś odpocząć! Od miesięcy nie miałam dnia dla siebie.

Antoś był marudny. Raz płakał, raz chciał się bawić. W pewnym momencie zwymiotował na dywan w salonie. Sprzątałam łzy w oczach, bo przypomniało mi się, jak sama byłam młodą matką i nikt mi nie pomagał. Mój mąż, Zbyszek, zawsze był w pracy. Teraz też go nie było – pojechał do warsztatu samochodowego.

Telefon zadzwonił po raz kolejny. To była Ola, moja osiemnastoletnia wnuczka.

– Babciu, czy mogę pożyczyć twoją prostownicę? Mam ważne spotkanie w salonie i muszę wyglądać super! – jej głos był beztroski.

– Olu, twój brat jest chory. Może mogłabyś mi pomóc? – zapytałam z nadzieją.

– Nie mogę! Mam umówioną klientkę na paznokcie! – rzuciła i rozłączyła się bez słowa wdzięczności.

Poczułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby nie istniały. Jakby bycie babcią oznaczało tylko bycie darmową opiekunką na zawołanie.

Antoś zasnął na kanapie. Usiadłam obok niego i patrzyłam na jego bladą buzię. Przypomniały mi się czasy, gdy Kasia była mała i też często chorowała. Wtedy obiecywałam sobie, że kiedyś odpocznę… Ale ten dzień nigdy nie nadszedł.

Po południu zadzwoniła Kasia.

– Mamo, jak tam? – zapytała szybko.

– Antoś śpi. Wymiotował i ma wysoką gorączkę – odpowiedziałam zmęczonym głosem.

– Ojej… Dasz mu syrop? Ja wrócę późno, bo szef kazał zostać dłużej. Ola też nie może pomóc…

Chciałam krzyczeć: „A ja? Ja też mam swoje życie!” Ale tylko westchnęłam.

Wieczorem Zbyszek wrócił do domu.

– Co tak śmierdzi? – zapytał od progu.

– Antoś zwymiotował na dywan – odpowiedziałam bez siły.

– Zawsze wszystko na twojej głowie – mruknął i zamknął się w garażu.

Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty i łzami w oczach. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Nikt nie zapytał mnie, jak się czuję. Nikt nie zapytał, czy dam radę.

W nocy Antoś dostał wysokiej gorączki. Przestraszyłam się. Zadzwoniłam do Kasi.

– Mamo, musisz pojechać z nim na SOR! Ja nie mogę wyjść z pracy! – usłyszałam w słuchawce.

Wzięłam wnuka na ręce i pojechałam taksówką do szpitala. W poczekalni siedziałam dwie godziny z płaczącym dzieckiem na kolanach. Lekarz powiedział, że to wirus i trzeba przeczekać.

Wracałyśmy do domu nad ranem. Byłam wykończona fizycznie i psychicznie.

Kasia przyszła po Antosia dopiero po południu następnego dnia.

– Dzięki, mamo! Jesteś kochana! – rzuciła szybko i wybiegła z mieszkania z synkiem na rękach.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Patrzyłam na poplamiony dywan, stertę brudnych naczyń i czułam narastającą złość pomieszaną z żalem.

Czy naprawdę jestem tylko babcią na telefon? Czy ktoś jeszcze widzi we mnie człowieka z własnymi potrzebami? Ile jeszcze razy dam się wykorzystać?

Może czas powiedzieć: dość? Czy wy też czasem czujecie się niewidzialni dla swoich bliskich?