„Musisz wszystko przepisać na mnie! Dlaczego jej uwierzyłeś? Ona chce cię oszukać!” – Historia o zdradzie, rodzinnych konfliktach i walce o własny dom

– Musisz wszystko przepisać na mnie! – głos mojego brata, Marka, rozdarł ciszę wieczoru jak nóż. Stał w progu kuchni, zaciśnięte pięści i oczy pełne gniewu. – Dlaczego jej uwierzyłeś? Ona chce cię oszukać!

Zamarłam z czajnikiem w dłoni. Herbata już dawno przestała być ważna. Moja córka, Zosia, spała za ścianą, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Marek, o czym ty mówisz? – wyszeptałam w końcu. – Przecież to mój dom. Nasz dom. Tu się wychowaliśmy.

– Właśnie dlatego! – syknął. – Nie pozwolę, żeby jakaś obca baba zabrała nam wszystko! Tata był głupi, że ci to zapisał. Powinnaś mi to oddać. Ja się tym zajmę.

Patrzyłam na niego i nie poznawałam własnego brata. Jeszcze kilka miesięcy temu byliśmy rodziną – ja, Marek, tata, mama… I mój mąż, Paweł. Ale wszystko się rozpadło jak domek z kart.

Pamiętam ten dzień, kiedy Paweł zadzwonił. Było popołudnie, Zosia bawiła się klockami na dywanie. Odebrałam telefon i usłyszałam jego głos – zimny, obcy.

– Nie wracam dziś do domu. Ani jutro. Ani nigdy. Przepraszam.

Nie płakałam wtedy. Nie krzyczałam. Po prostu usiadłam na podłodze obok Zosi i patrzyłam na nią, jakby była jedyną kotwicą w moim życiu.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w transie. Paweł przestał płacić alimenty już po pierwszym miesiącu. Musiałam wrócić do pracy w sklepie spożywczym na osiedlu. Mama zmarła dwa lata wcześniej na raka, tata odszedł pół roku temu po zawale. Zostałam sama z dzieckiem i domem, który rodzice zapisali na mnie w testamencie.

Marek od początku miał mi to za złe. Twierdził, że tata był niesprawiedliwy, że jemu też się należy połowa. Ale tata wiedział, że Marek ma długi – hazard, szybkie pożyczki, wieczne kłopoty. Bał się, że dom przepadnie przez jego lekkomyślność.

Teraz Marek stał przede mną i żądał podpisania pełnomocnictwa.

– Nie podpiszę tego – powiedziałam cicho.

– To zobaczysz! – wrzasnął i trzasnął drzwiami.

Usiadłam przy stole i rozpłakałam się pierwszy raz od miesięcy. Czułam się zdradzona przez wszystkich mężczyzn w moim życiu – przez Pawła, przez Marka… Nawet tata zostawił mnie z tym wszystkim samą.

Następnego dnia Marek przyszedł znowu. Tym razem miał ze sobą jakiegoś prawnika – znajomego z dawnych lat.

– Pani Marto – zaczął ten człowiek chłodnym tonem – pański brat ma prawo do zachowku po ojcu. Jeśli nie dojdziecie do porozumienia polubownie, sprawa trafi do sądu.

Marek patrzył na mnie z triumfem w oczach.

– Oddaj mi połowę domu albo sprzedaj go i podziel się pieniędzmi! – rzucił.

Wiedziałam, że nie mogę się poddać. Ten dom to jedyne miejsce, gdzie Zosia czuje się bezpieczna. Gdzie ja czuję się sobą.

Wieczorami siadałam przy komputerze i szukałam informacji o prawie spadkowym. Pisałam do fundacji pomagających samotnym matkom. Rozmawiałam z sąsiadką, panią Haliną, która przynosiła mi ciasto i słuchała moich żali.

– Nie daj mu się, Martusia – mówiła cicho. – On zawsze był taki… roszczeniowy. Twój tata dobrze wiedział, co robi.

Ale Marek nie odpuszczał. Zaczął rozpowiadać po rodzinie i sąsiadach, że jestem chciwa, że chcę go wyrzucić na bruk. Ciotka Basia przestała się do mnie odzywać. Kuzyn Tomek napisał mi w SMS-ie: „Nie poznaję cię już”.

Czułam się coraz bardziej osaczona. W pracy byłam rozkojarzona, szefowa patrzyła na mnie krzywo.

Pewnego dnia Zosia wróciła ze szkoły zapłakana.

– Mamo, dzieci mówią, że jesteśmy złodziejami… Że zabrałyśmy dom wujkowi Markowi…

Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że nie dam się złamać.

W końcu przyszło wezwanie do sądu. Siedziałam na ławce przed salą rozpraw z dłońmi zaciśniętymi tak mocno, że aż bolały mnie palce. Marek przechadzał się po korytarzu z uśmiechem na ustach.

– I co teraz? – rzucił szyderczo. – Myślisz, że sąd cię ochroni?

Sędzia był rzeczowy i chłodny. Wysłuchał obu stron. Przedstawiłam wszystkie dokumenty: testament taty, zaświadczenia o długach Marka, o alimentach od Pawła… Opowiedziałam o Zosi.

Wyrok zapadł po kilku tygodniach: musiałam wypłacić Markowi zachowek – kwotę niemałą dla samotnej matki pracującej na pół etatu. Ale dom został mój.

Marek wyprowadził się do innego miasta. Od tamtej pory nie odezwał się ani razu.

Zosia znów zaczęła się uśmiechać. Ja też powoli odzyskiwałam spokój.

Czasem wieczorem siadam przy kuchennym stole i myślę: czy naprawdę można zaufać rodzinie? Czy krew znaczy więcej niż pieniądze? A może najważniejsze to mieć odwagę walczyć o siebie i tych, których kochamy?