Moje dzieci zaprosiły mnie do siebie, a potem prawie sprzedały mój dom za moimi plecami – historia zdrady i walki o własną godność
– Mamo, musisz zrozumieć, że to dla twojego dobra – głos Magdy drżał, ale jej oczy były zimne jak lód. Stałam w kuchni jej mieszkania na warszawskim Ursynowie, trzymając się blatu, bo biodro wciąż bolało po operacji. Za oknem padał śnieg, a ja czułam się jak dziecko, które ktoś właśnie ukarał za coś, czego nie zrobiło.
Jeszcze rok temu biegałam po moim ogródku w Piasecznie, pieliłam grządki i piekłam szarlotkę dla wnuków. Ale potem przyszła ta nieszczęsna zima – najpierw zapalenie płuc, potem upadek na schodach i złamane biodro. Trzy tygodnie w szpitalu, potem rehabilitacja. Magda odwiedzała mnie codziennie, przynosiła ulubione krzyżówki i mówiła: „Mamo, nie możesz już mieszkać sama. Przeprowadź się do nas. Będziemy cię pilnować.”
Nie chciałam być ciężarem. Ale kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam stertę nieodebranej poczty, kurz na parapetach i puste lodówki, poczułam się bezradna. Zgodziłam się na przeprowadzkę do Magdy i jej męża Tomka. Myślałam: „To tylko na chwilę, dopóki nie stanę na nogi.”
Pierwsze tygodnie były nawet miłe. Magda gotowała moje ulubione zupy, wnuczka Zosia pomagała mi ćwiczyć chodzenie po korytarzu. Ale potem zaczęły się rozmowy o moim domu.
– Mamo, przecież ty już tam nie wrócisz – mówiła Magda przy śniadaniu. – Dom stoi pusty, ogród zarasta. Może lepiej go sprzedać? Kupić ci tu mieszkanie na parterze?
– Nie chcę sprzedawać domu – odpowiadałam uparcie. – Tam jest całe moje życie.
Tomek przewracał oczami. – Mamo, bądź rozsądna. To kupa gruzu. Tylko koszty.
Czułam się osaczona. Dzwoniłam do syna Pawła do Gdańska, ale on tylko wzdychał: „Mamo, Magda ma rację. Ty już nie dasz rady sama.”
Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, kiedy pewnego dnia Magda poprosiła mnie o podpisanie kilku papierów.
– To tylko pełnomocnictwo, żebym mogła załatwić sprawy w urzędzie – tłumaczyła.
Przeczytałam pobieżnie dokumenty – drobny druk, jakieś paragrafy. Zaufałam jej. Przecież to moja córka.
Kilka dni później zadzwoniła sąsiadka z Piaseczna.
– Pani Haniu, była tu jakaś para z agencji nieruchomości. Oglądali pani dom! – powiedziała zaniepokojona.
Serce mi zamarło. Wzięłam laskę i poszłam do pokoju Magdy.
– Co się dzieje z moim domem? – zapytałam drżącym głosem.
Magda spuściła wzrok.
– Mamo… My tylko sprawdzamy możliwości. Przecież sama mówiłaś, że nie chcesz tam wracać.
Poczułam się zdradzona. To nie była rozmowa – to była decyzja podjęta za moimi plecami.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Unikałam Magdy i Tomka, zamykałam się w pokoju i płakałam w poduszkę. Zosia próbowała mnie pocieszać:
– Babciu, nie płacz…
Ale jak miałam nie płakać? Straciłam męża dziesięć lat temu, a teraz miałam stracić dom? Wszystko, co budowaliśmy przez czterdzieści lat?
Zebrałam się w sobie i zadzwoniłam do notariusza znajomego z dawnych lat.
– Pani Haniu, te dokumenty dają pełnomocnictwo do sprzedaży nieruchomości – powiedział bez ogródek.
Zadrżały mi ręce. Wróciłam do domu i zażądałam rozmowy z dziećmi przez Skype’a.
– Jak mogliście?! – krzyczałam przez łzy. – To mój dom! Moje życie!
Paweł milczał długo.
– Mamo… My chcieliśmy dobrze. Boimy się o ciebie.
– A może baliście się o siebie? O spadek? O pieniądze?
Magda zaczęła płakać.
– Nie rozumiesz… My też mamy swoje życie! Nie możemy ciągle się tobą zajmować!
Wtedy zrozumiałam: dla nich byłam problemem do rozwiązania. Przeszkodą na drodze do spokojnego życia.
Spakowałam walizkę i poprosiłam sąsiadkę z Piaseczna o pomoc w powrocie do domu. Zatrudniłam opiekunkę z polecenia parafii. Każdego dnia walczę o sprawność i niezależność.
Dzieci rzadziej dzwonią. Czasem czuję się samotna jak nigdy wcześniej. Ale kiedy patrzę przez okno na mój ogród, wiem jedno: tu jest moje miejsce.
Czy rodzina zawsze znaczy bezpieczeństwo? Czy można wybaczyć taką zdradę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?