Kogo poprosić do ołtarza? Moja walka między ojcem biologicznym a ojczymem, który mnie wychował

– Ela, musisz w końcu podjąć decyzję – głos mamy był cichy, ale stanowczy. Stałam przy kuchennym stole, obracając w palcach zaproszenie ślubne. Palce miałam lodowate, a serce waliło jak oszalałe. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara.

– Mamo, ja nie wiem… – wyszeptałam. – Jak mam wybrać? Przecież to… to niemożliwe.

Mama westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie. Jej oczy były zmęczone, jakby cała ta sytuacja odbierała jej siły. – Wiem, że to trudne. Ale nie możesz zadowolić wszystkich. Musisz pomyśleć o sobie.

Wiedziałam, że ma rację. Ale jak pomyśleć o sobie, kiedy każda decyzja oznacza czyjeś złamane serce?

Mój ojciec biologiczny, Marek, pojawił się w moim życiu po latach nieobecności. Odszedł, gdy miałam sześć lat. Pamiętam tylko urywki: jego śmiech, zapach papierosów i czułe „Elaśka”, którym mnie wołał. Potem nagle zniknął. Przez lata nie dzwonił, nie pisał. Mama płakała nocami, a ja udawałam, że tego nie widzę.

Kiedy miałam dziewięć lat, pojawił się Andrzej – mój przyszły ojczym. Był inny niż Marek: spokojny, cierpliwy, zawsze miał czas na rozmowę. To on nauczył mnie jeździć na rowerze i łatał moje rozbite kolana. To on przytulał mnie po koszmarach i chodził na wywiadówki. Z czasem zaczął mówić do mnie „córeczko”, a ja przestałam się tego bać.

Ale Marek wrócił. Nagle. Gdy miałam siedemnaście lat, pojawił się pod szkołą z bukietem róż i łzami w oczach. Przepraszał, tłumaczył się pracą za granicą i problemami z alkoholem. Chciał nadrobić stracone lata. Próbowałam mu wybaczyć, ale w środku czułam żal i pustkę.

Teraz miałam wyjść za mąż za Pawła – mojego najlepszego przyjaciela jeszcze z liceum. Ślub miał być skromny, ale wymarzony: biała suknia, kościół w mojej rodzinnej wsi pod Lublinem, bliscy przyjaciele i rodzina. I ten jeden moment – wejście do kościoła pod rękę z kimś, kto poprowadzi mnie do ołtarza.

– Ela, wiem, że Andrzej bardzo by chciał… – zaczęła mama.

– Wiem – przerwałam jej. – Ale Marek też pytał…

Przypomniałam sobie rozmowę z Markiem sprzed tygodnia:

– Córeczko, wiem, że nie byłem idealnym ojcem… Ale chciałbym cię poprowadzić do ołtarza. To dla mnie ważne…

Patrzyłam wtedy na niego długo. W jego oczach widziałam nadzieję i strach jednocześnie.

A potem rozmowa z Andrzejem:

– Eluś, nie chcę cię stawiać w trudnej sytuacji… Ale jeśli uznasz, że to ja powinienem… będę zaszczycony.

Obaj czekali na moją decyzję. A ja czułam się rozdarta na pół.

Wieczorem usiadłam sama w swoim pokoju. Przeglądałam stare zdjęcia: tu ja z Markiem na placu zabaw; tu Andrzej trzyma mnie za rękę na szkolnym przedstawieniu; tu wszyscy razem na mojej osiemnastce – sztuczny uśmiech Marka i duma w oczach Andrzeja.

Nagle zadzwoniła Magda, moja świadkowa.

– Ela! Co słychać? Już wszystko gotowe?

– Nie… Nie wiem kogo poprosić do ołtarza – powiedziałam bez ogródek.

– O matko… A może obaj? – zaproponowała.

Zamilkłam. Czy to w ogóle możliwe? Czy nie będzie dziwnie? Czy nie wywołam jeszcze większego konfliktu?

Następnego dnia spotkałam się z Pawłem.

– Kochanie, nie chcę cię poganiać… Ale widzę, jak się męczysz – powiedział delikatnie.

– Boję się zranić Andrzeja… On był przy mnie zawsze. Ale Marek to mój tata…

Paweł ujął moją dłoń.

– Zadaj sobie pytanie: kto naprawdę był dla ciebie ojcem?

Wróciłam do domu i długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze kroki na rowerze z Andrzejem; zapomniane urodziny z Markiem; wspólne święta z całą rodziną; łzy mamy po kolejnej kłótni z Markiem; Andrzej naprawiający mi komputer po raz setny; Marek próbujący nadrobić stracony czas prezentami.

Rano podjęłam decyzję.

Zaprosiłam Andrzeja na spacer do parku.

– Andrzej… Chciałabym, żebyś to ty poprowadził mnie do ołtarza – powiedziałam drżącym głosem.

Zatrzymał się i spojrzał na mnie ze łzami w oczach.

– Eluś… Dziękuję ci…

Przytuliłam go mocno. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.

Wieczorem zadzwoniłam do Marka.

– Tato… Chciałam ci powiedzieć… Wybrałam Andrzeja. Wiem, że to trudne… Ale on był przy mnie zawsze…

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

– Rozumiem… – powiedział cicho Marek. – Chciałem tylko być częścią twojego życia…

– Jesteś – odpowiedziałam łamiącym się głosem. – Ale musiałam wybrać sercem.

Ślub odbył się tydzień później. Andrzej prowadził mnie do ołtarza z dumą i łzami w oczach. Marek siedział w pierwszym rzędzie obok mamy i patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Po ceremonii podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.

Dziś wiem, że każda decyzja niesie ze sobą stratę i ulgę jednocześnie. Czy można być lojalnym wobec dwóch ojców? Czy serce może kochać dwóch ludzi tak samo mocno?

Czasem zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy wy też musieliście kiedyś wybierać między miłością a lojalnością?