Ostatni List z Kamienicy – Historia Marty i Zuzanny
Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Był środek listopada, szaro, mokro, a ja wróciłam wcześniej z pracy, bo szefowa kazała mi się zwolnić – „Marto, wyglądasz jak cień człowieka, idź do domu”. Nie miałam siły protestować. Wchodząc do naszej starej kamienicy na Pradze, czułam tylko zmęczenie. Ale kiedy otworzyłam drzwi do mieszkania, usłyszałam śmiech. Śmiech mojej młodszej siostry Zuzanny i… mojego męża, Pawła.
Zamarłam w przedpokoju. Z kuchni dobiegały ich głosy:
– Zuzka, nie wygłupiaj się! – śmiał się Paweł.
– Przestań, bo Marta zaraz wróci! – odpowiedziała Zuzanna, a jej głos był taki lekki, jakby nie miała żadnych zmartwień.
Weszłam do kuchni. Zobaczyłam ich razem przy stole, zbyt blisko siebie. Paweł miał rozpiętą koszulę, a Zuzanna trzymała w ręku kubek z herbatą i patrzyła na niego tak, jak ja patrzyłam kiedyś – zanim wszystko się popsuło.
– Co tu się dzieje? – zapytałam cicho.
Zuzanna zerwała się jak oparzona.
– Marta! My tylko… – zaczęła.
Paweł spojrzał na mnie i spuścił wzrok.
– Przyszła wcześniej z pracy – mruknął.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. W końcu Zuzanna wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami. Paweł podszedł do mnie i próbował mnie objąć, ale odsunęłam się.
– Co wy robicie? – zapytałam drżącym głosem.
– Nic się nie stało, Marta. Przysięgam. Po prostu rozmawialiśmy… – zaczął tłumaczyć się Paweł.
– Rozmawialiście? Tak blisko? Tak się śmialiście? – łzy napłynęły mi do oczu.
Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni i zamknął się w łazience. Ja zostałam sama, z sercem roztrzaskanym na milion kawałków.
Wieczorem zadzwoniła mama. Słyszałam w jej głosie niepokój:
– Martuś, wszystko w porządku?
– Nie wiem, mamo. Chyba nie… – odpowiedziałam i rozpłakałam się.
Mama przyjechała następnego dnia. Przyniosła rosół i swoje ciepłe ramiona. Siedziałyśmy razem w kuchni, a ona głaskała mnie po włosach jak wtedy, gdy byłam mała.
– Wiesz, że zawsze możesz wrócić do domu – powiedziała cicho.
Ale ja nie chciałam wracać. To był mój dom. Mój i Pawła. I Zuzanny też – bo przecież była moją siostrą, moją najlepszą przyjaciółką od dzieciństwa.
Przez kolejne dni unikałam rozmów z Pawłem. On próbował coś tłumaczyć, ale ja nie chciałam słuchać. Zuzanna przestała odbierać telefony. Mama mówiła tylko:
– Dajcie sobie czas.
Ale czas niczego nie leczył. Każdy dzień był coraz trudniejszy.
W pracy wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem. Koleżanka z biura, Anka, zaprosiła mnie na kawę:
– Marta, musisz o tym pogadać. Nie możesz tego dusić w sobie.
Ale ja nie chciałam mówić. Bałam się słów. Bałam się prawdy.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił późno. Był pijany. Usiadł na kanapie i zaczął płakać:
– Przepraszam… Ja nie wiem, co się ze mną dzieje… Ty jesteś taka dobra… A ja wszystko psuję…
Patrzyłam na niego i czułam tylko pustkę.
Następnego dnia znalazłam list od Zuzanny wsunięty pod drzwiami:
„Marta,
Nie wiem, jak mam Ci spojrzeć w oczy. Wiem, że zraniłam Cię najbardziej na świecie. Nie chcę Cię stracić, ale nie wiem też, jak żyć dalej. Paweł był dla mnie wsparciem, kiedy Ty byłaś zajęta pracą i problemami z kredytem. To nie jest Twoja wina. To ja jestem winna. Przepraszam Cię za wszystko.
Zuzka”
Czytałam ten list dziesięć razy. Każde słowo bolało bardziej niż poprzednie.
W końcu zadzwoniłam do niej.
– Spotkajmy się – powiedziałam tylko.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie w tej samej kawiarni na Grochowie, gdzie kiedyś śmiałyśmy się z chłopaków i marzyłyśmy o podróżach po świecie.
Zuzanna miała czerwone oczy i trzęsły jej się ręce.
– Marta… ja naprawdę nie chciałam… To wszystko wymknęło się spod kontroli…
– Dlaczego mi to zrobiłaś? – zapytałam cicho.
– Sama nie wiem… Było mi źle… Czułam się samotna… A Paweł był blisko…
Siedziałyśmy długo w milczeniu. W końcu powiedziałam:
– Nie wiem, czy kiedykolwiek Ci wybaczę. Ale jesteś moją siostrą. I zawsze będziesz.
Zuzanna rozpłakała się jeszcze bardziej.
Po tym spotkaniu długo nie mogłam spać. W głowie miałam tysiące myśli: czy powinnam ratować małżeństwo? Czy powinnam wybaczyć siostrze? Czy jestem winna temu wszystkiemu?
Paweł próbował jeszcze walczyć o nasz związek:
– Marta, proszę Cię… To był błąd… Kocham Cię…
Ale ja już nie potrafiłam mu zaufać.
W końcu spakowałam walizkę i wyprowadziłam się do mamy na wieś pod Mińskiem Mazowieckim. Tam przez kilka miesięcy uczyłam się żyć od nowa: pomagałam w ogrodzie, piekłam chleb, chodziłam na długie spacery po lesie z naszym starym psem Borysem.
Zuzanna dzwoniła czasem, ale rozmowy były krótkie i pełne niezręczności. Mama próbowała nas pogodzić:
– Dziewczyny, życie jest za krótkie na gniewy…
Ale ja potrzebowałam czasu dla siebie.
Po roku wróciłam do Warszawy. Wynajęłam małe mieszkanie na Ochocie i zaczęłam pracować w bibliotece. Tam poznałam ludzi takich jak ja – poranionych przez życie, ale próbujących zacząć od nowa.
Pewnego dnia spotkałam Zuzannę na bazarku pod Halą Banacha. Była z małym chłopcem za rękę – jej synem Antosiem. Spojrzałyśmy na siebie długo w milczeniu.
– Cześć – powiedziała cicho.
– Cześć – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.
Antoś spojrzał na mnie dużymi oczami i zapytał:
– Ciocia Marta?
Poczułam łzy pod powiekami.
– Tak, kochanie – odpowiedziałam i przytuliłam go mocno.
Zrozumiałam wtedy, że życie toczy się dalej mimo wszystkiego. Że można przebaczyć, choć nigdy się nie zapomni. Że rodzina to coś więcej niż krew – to wybór każdego dnia.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy gdybym wtedy nie wróciła wcześniej do domu, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można naprawdę zacząć od nowa po takim bólu?
A Wy – potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Co jest ważniejsze: rodzina czy własne szczęście?