Światło pod wiatr: Historia Magdaleny Kwiatkowskiej

Krzyk matki rozdarł ciszę, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi. – Magdalena, wracaj natychmiast! – jej głos odbił się echem po klatce schodowej starego bloku na osiedlu w Piotrkowie Trybunalskim. Miałam wtedy siedemnaście lat i pierwszy raz w życiu poczułam, że nie mam już dokąd wracać.

W kuchni czekał ojciec, zaciśnięte pięści, twarz czerwona od gniewu. – Co znowu zrobiłaś? – syknął. – W szkole dzwonili, że nie byłaś na lekcjach. Znowu! – Mama płakała, ale nie podeszła. Stała przy oknie, jakby chciała przez szybę uciec z tego mieszkania.

– Nie rozumiecie mnie! – wykrzyczałam. – Chcę tylko żyć po swojemu! –

Ojciec uderzył pięścią w stół tak mocno, że aż podskoczyły talerze. – Po swojemu? Ty nawet nie wiesz, co to znaczy! Myślisz, że życie to bajka? Że wszystko ci się należy? –

Wybiegłam z domu. Na klatce minęłam sąsiadkę, panią Halinę. Spojrzała na mnie z litością i pokręciła głową. Wszyscy wiedzieli o naszych kłótniach. Wszyscy wiedzieli o ojcu, który pił coraz więcej od czasu, gdy stracił pracę w hucie.

Zbiegłam po schodach i pobiegłam nad Pilicę. Tam zawsze mogłam płakać bez świadków. Tam mogłam być sobą.

Ale tego dnia nie byłam sama. Na ławce siedział mój brat, Tomek. Starszy o dwa lata, zawsze był oczkiem w głowie rodziców. Dobry uczeń, sportowiec, nigdy nie sprawiał problemów.

– Znowu się pokłóciliście? – zapytał cicho.

– Nie rozumieją mnie – wyszeptałam. – Chciałabym stąd uciec. Gdziekolwiek.

Tomek objął mnie ramieniem. – Ja też czasem mam dość. Ale oni… Oni się boją. Boją się o nas i o siebie.

– Boją się czy nienawidzą? –

– Magda…

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na wodę i myślałam o tym, jak bardzo chciałabym być kimś innym. Kimś silniejszym.

Wróciłam do domu późno w nocy. Ojciec spał na kanapie, matka siedziała przy stole z pustym kubkiem po herbacie.

– Gdzie byłaś? – zapytała bez siły.

– Nad rzeką.

– Martwiłam się.

– Przepraszam.

Nie odpowiedziała. Tylko westchnęła i spojrzała na mnie tak, jakby widziała kogoś obcego.

Następnego dnia w szkole usiadłam w ostatniej ławce. Nauczycielka matematyki, pani Czerwińska, spojrzała na mnie surowo.

– Magdalena Kwiatkowska, czy zamierzasz dziś uczestniczyć w lekcji?

– Tak, proszę pani.

– To dobrze. Bo jeśli nie poprawisz ocen, nie zdasz do matury.

Wszyscy się śmiali. Czułam się jak śmieć.

Po lekcjach poszłam do biblioteki. Tam spotkałam Paulinę – moją jedyną przyjaciółkę. Zawsze była inna niż reszta: cicha, zamyślona, zaczytana w książkach o świecie, którego nigdy nie zobaczymy.

– Magda… Co się dzieje?

– Wszystko się sypie – powiedziałam jej prawdę. – W domu piekło, w szkole piekło…

Paulina uśmiechnęła się smutno. – Może powinnaś pogadać z kimś dorosłym? Psychologiem?

– U nas? W Piotrkowie? Żartujesz? Zaraz wszyscy by wiedzieli…

Paulina nie naciskała. Po prostu była obok.

Tydzień później ojciec wrócił do domu pijany jak nigdy wcześniej. Rzucał przekleństwami na matkę, na mnie, nawet na Tomka.

– Przez was wszystko straciłem! Przez was!

Matka płakała cicho w kącie kuchni. Tomek próbował go powstrzymać.

– Tato, przestań! Przestań!

Ojciec popchnął go tak mocno, że brat uderzył głową o ścianę i osunął się na podłogę. Zamarłam ze strachu.

Wtedy pierwszy raz zadzwoniłam na policję.

Przyjechali szybko. Zabrali ojca na izbę wytrzeźwień. Matka patrzyła na mnie z nienawiścią.

– Jak mogłaś?! To twój ojciec!

– Mamo… On mógł Tomka zabić!

– Ale nie zabił! A ty… Ty jesteś zdrajczynią!

Te słowa bolały bardziej niż wszystkie razy, kiedy ojciec krzyczał czy bił.

Od tamtej pory matka przestała ze mną rozmawiać. Tomek był coraz bardziej zamknięty w sobie. Ja chodziłam po domu jak cień.

W szkole plotkowano o nas coraz więcej. „Kwiatkowscy to patologia” – słyszałam za plecami.

Któregoś dnia Paulina przyszła do mnie do domu.

– Magda… Chodź do mnie na noc. Pogadamy, pośmiejemy się…

Zgodziłam się bez wahania. U niej było inaczej: cicho, spokojnie, pachniało ciastem drożdżowym i kawą zbożową. Jej mama przywitała mnie ciepło:

– Magda, rozgość się! Paulina mówiła mi dużo dobrego o tobie.

Poczułam się pierwszy raz od dawna jak człowiek.

Wróciłam do domu rano i zastałam matkę siedzącą przy stole z listem w ręku.

– Twój ojciec… Zostawił nas – powiedziała bez emocji.

Nie płakała. Ja też nie płakałam. Było mi tylko zimno i pusto.

Przez kolejne miesiące żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Matka pracowała po nocach jako sprzątaczka w szpitalu; Tomek wyjechał do pracy do Niemiec; ja próbowałam jakoś przetrwać liceum.

W końcu nadszedł dzień matury. Siedziałam nad arkuszem egzaminacyjnym i ręce mi drżały tak bardzo, że ledwo mogłam pisać. W głowie miałam tylko jedno: „Muszę stąd uciec”.

Zdałam maturę ledwo-ledwo. Paulina dostała się na studia do Warszawy; ja zostałam w Piotrkowie i zaczęłam pracować jako kelnerka w barze mlecznym „U Stasi”.

Matka coraz bardziej pogrążała się w smutku i żalu do świata. Często słyszałam:

– Gdybyś była lepszą córką… Gdybyś nie dzwoniła po policję… Może ojciec by został…

Nie miałam już siły tłumaczyć jej świata ani siebie samej.

Pewnego dnia Tomek zadzwonił z Niemiec:

– Magda… Mama jest chora?

– Nic mi nie mówi… Ale wygląda coraz gorzej.

– Przyjadę za dwa tygodnie. Musimy coś zrobić.

Kiedy przyjechał, matka leżała już w łóżku z wysoką gorączką. Lekarz rodzinny powiedział tylko:

– Wygląda na zapalenie płuc… Ale powinna trafić do szpitala.

Zawieźliśmy ją razem karetką do szpitala powiatowego. Tam przez kilka dni walczyli o jej życie.

Siedziałam przy jej łóżku nocami i patrzyłam na jej wychudzoną twarz. Wtedy pierwszy raz od lat dotknęła mojej dłoni:

– Magda… Przepraszam cię…

Łzy popłynęły mi po policzkach.

– Ja też przepraszam…

Matka zmarła trzy dni później nad ranem.

Po pogrzebie Tomek wrócił do Niemiec; ja zostałam sama w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i żalu.

Przez długi czas nie potrafiłam znaleźć sensu życia ani przebaczyć sobie ani matce tego wszystkiego, co wydarzyło się między nami.

Dopiero po latach, kiedy sama zostałam matką małego Jasia i przyszło mi zmierzyć się z własnymi lękami i błędami wychowawczymi, zaczęłam rozumieć tamtą kobietę sprzed lat: jej strachy, jej gniew i jej samotność.

Czasem myślę: czy można naprawdę przebaczyć rodzinie wszystko? Czy da się odbudować siebie po tym, jak było się tylko świeczką na wietrze?