Jak można mnie nie zauważyć? Historia o tym, jak zniknęłam wśród własnej rodziny
„Jak można mnie nie zauważyć?! Przecież stoję tu, krzyczę, płaczę!” – wykrzyczałam do matki, trzaskając drzwiami od kuchni. Miałam wtedy siedemnaście lat, a to był kolejny raz, gdy moja młodsza siostra, Zuzka, dostała wszystko, czego chciała, a ja… ja byłam tylko tłem. Tego dnia mama znowu zapomniała o moich urodzinach. Zuzka dostała nowy telefon „za dobre oceny”, a ja nawet nie usłyszałam „wszystkiego najlepszego”.
Od dziecka czułam się jak cień. Nazywam się Marta Nowicka i jestem tą drugą córką. Tą, która zawsze musiała być rozsądna, pomocna, niewymagająca. Gdy Zuzka płakała – mama tuliła ją godzinami. Gdy ja płakałam – słyszałam: „Marta, nie przesadzaj, jesteś starsza, musisz być silna”. Ojciec? On był wiecznie nieobecny – praca w delegacji, wieczorne mecze z kolegami, czasem tylko rzucał: „Dobrze się uczysz? No to dobrze”.
Pamiętam Wigilię sprzed kilku lat. Siedzieliśmy przy stole, a babcia zaczęła opowiadać o tym, jaka Zuzka jest zdolna i jak pięknie śpiewa. Wszyscy się śmiali, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam wtrącić coś o swoim konkursie matematycznym – zdobyłam wtedy drugie miejsce w województwie – ale nikt nawet nie podniósł wzroku znad barszczu. Nawet dziadek tylko pokiwał głową i wrócił do rozmowy o planach Zuzki na ferie.
Z czasem nauczyłam się nie mówić o swoich sukcesach. Po co? I tak nikt nie słuchał. W liceum zamknęłam się w sobie. Pisałam pamiętnik, w którym opisywałam swoje marzenia: żeby ktoś mnie przytulił bez powodu, żeby mama zapytała, jak się czuję, żeby tata był ze mnie dumny. Zamiast tego słyszałam tylko: „Pomóż Zuzce z zadaniem”, „Zrób zakupy”, „Nie przeszkadzaj, mama jest zmęczona”.
Najgorsze przyszło po maturze. Dostałam się na psychologię na Uniwersytet Warszawski – sama, bez korepetycji, bez wsparcia. Przyszłam do domu z listem gratulacyjnym i… zastałam rodziców świętujących to, że Zuzka dostała się do wymarzonego liceum plastycznego. „Marta, poczekaj chwilkę, teraz świętujemy sukces Zuzki!” – usłyszałam od mamy. Chwilka trwała do wieczora.
Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą złość. Zamknęłam się w pokoju i napisałam do przyjaciółki: „Czy ja naprawdę jestem aż tak niewidzialna? Czy muszę zrobić coś głupiego, żeby ktoś mnie zauważył?”
Na studiach próbowałam zacząć od nowa. Poznałam Pawła – chłopaka z Poznania, który mówił mi codziennie: „Jesteś wyjątkowa”. Nie wierzyłam mu długo. Kiedy pierwszy raz przyjechał do mojego domu na święta i zobaczył, jak traktuje mnie rodzina, był w szoku.
– Marta, dlaczego ty nic im nie mówisz? – zapytał wieczorem.
– Bo po co? I tak mnie nie usłyszą.
– Ale ja cię słyszę – odpowiedział cicho i przytulił mnie mocno.
To on namówił mnie na terapię. Na początku byłam sceptyczna – przecież to ja miałam być tą silną! Ale już po kilku spotkaniach z panią psycholog zaczęłam rozumieć, że mam prawo do własnych uczuć. Że nie muszę być zawsze tłem dla innych.
W międzyczasie Zuzka zaczęła mieć problemy w szkole. Mama dzwoniła do mnie codziennie: „Marta, porozmawiaj z siostrą! Może ją zmotywujesz?”. Czułam się rozdarta – z jednej strony chciałam pomóc Zuzi (bo przecież ją kochałam), z drugiej miałam dość bycia rodziną na telefon tylko wtedy, gdy trzeba ratować sytuację.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam mamie przez telefon:
– Mamo, czy ty w ogóle wiesz, co u mnie słychać?
– No… chyba dobrze? Przecież zawsze sobie radzisz.
– Nie radzę sobie. Jest mi źle. Czuję się nieważna.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Marta… przecież zawsze byłaś taka samodzielna…
– Bo musiałam! Bo nikt nie chciał zobaczyć, że też potrzebuję wsparcia!
Rozłączyłam się i przez godzinę płakałam jak dziecko.
Po tej rozmowie mama przestała dzwonić na kilka dni. Myślałam już, że wszystko przepadło – ale wtedy zadzwoniła babcia.
– Martusiu… mama mówiła mi, że byłaś smutna ostatnio. Wiesz… ja też czasem czułam się niewidzialna w tej rodzinie. Może powinnaś im powiedzieć wszystko prosto w oczy?
Zebrałam się na odwagę i pojechałam do domu na weekend. Przy stole zebrała się cała rodzina: mama, tata, Zuzka i babcia.
– Chcę coś powiedzieć – zaczęłam drżącym głosem.
Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.
– Przez całe życie czułam się tu niewidzialna. Jakbyście widzieli tylko Zuzkę albo swoje sprawy. Ja też mam uczucia! Też chcę być ważna!
Mama rozpłakała się pierwsza.
– Martusia… przepraszam cię… Ja naprawdę nie wiedziałam…
Tata spuścił głowę.
– Może za dużo pracowałem… Może za mało rozmawiałem z tobą…
Zuzka podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno.
– Przepraszam siostra… Ja zawsze myślałam, że jesteś taka silna…
To był pierwszy raz od lat, kiedy poczułam się częścią rodziny. Nie wszystko zmieniło się od razu – ale zaczęliśmy rozmawiać częściej. Mama czasem dzwoni zapytać tylko o mnie. Tata przyjeżdża na moje wystawy (bo zaczęłam malować!). Zuzka prosi mnie o rady nie tylko wtedy, gdy ma kłopoty.
Czasem jednak wracają stare myśli: czy gdybym nie wykrzyczała swojej prawdy – dalej byłabym niewidzialna? Ile osób wokół nas czuje się tak samo? Czy naprawdę trzeba krzyczeć i płakać, żeby ktoś nas zauważył?
A wy? Czy byliście kiedyś tłem we własnej rodzinie? Jak sobie z tym poradziliście? Czy można nauczyć bliskich widzieć nas naprawdę?