Wróciłam do domu z mężczyzną, którego kocham. Mój syn nie potrafił mi tego wybaczyć…
— Mamo, nie rób mi tego! — głos Pawła drżał, a jego oczy błyszczały gniewem i rozczarowaniem. Stał w progu mojego mieszkania, zaciśnięte pięści miał wbite w kieszenie kurtki. Za mną stał Andrzej, mój narzeczony, z niepewnym uśmiechem na twarzy. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Przez chwilę miałam ochotę cofnąć się o krok, zamknąć drzwi i udawać, że to wszystko się nie dzieje. Ale przecież tyle razy powtarzałam sobie, że w końcu zasługuję na szczęście. Że po śmierci męża, po latach samotności i cichych wieczorów przy herbacie, mogę jeszcze raz poczuć się kochana. Andrzej był dla mnie jak promień słońca po długiej zimie — czuły, troskliwy, rozumiejący moje lęki i tęsknoty.
— Paweł… — zaczęłam cicho, ale on już odwracał się na pięcie.
— Nie chcę tego widzieć! — rzucił przez ramię i trzasnął drzwiami klatki schodowej.
Zostałam w przedpokoju z Andrzejem i ciężarem winy na sercu. Przez całą drogę z Krakowa do rodzinnego domu w Kielcach powtarzałam sobie, że Paweł jest dorosły, że zrozumie. Że przecież nie robię nic złego — tylko próbuję być szczęśliwa. Ale teraz jego słowa dźwięczały mi w głowie jak wyrok.
Andrzej delikatnie dotknął mojej dłoni.
— Może powinienem pojechać do hotelu? — zaproponował cicho.
Pokręciłam głową. — Nie. To mój dom. Nasz dom…
Ale czy na pewno? Czy dom może być „nasz”, jeśli ktoś czuje się w nim nieproszony?
Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na zdjęcia rozrzucone po blacie. Paweł jako mały chłopiec na rowerku, Paweł z ojcem na rybach, Paweł na studiach — zawsze uśmiechnięty, zawsze blisko mnie. Przypomniałam sobie, jak obiecywałam mu po śmierci taty, że już nigdy nie będzie sam. Że zawsze będę dla niego.
A teraz? Czy naprawdę go zdradziłam?
Następnego dnia zadzwonił telefon. To była moja siostra, Ewa.
— Słyszałam, że wróciłaś z tym swoim… — zawahała się — Andrzejem?
— Tak — odpowiedziałam spokojnie.
— Paweł był u mnie. Płakał. Powiedział, że go zostawiłaś dla obcego faceta.
Zacisnęłam powieki. — Ewa, ja go nie zostawiłam. On ma trzydzieści lat! Ma własne życie!
— Ale ty byłaś jego ostoją. Po śmierci Marka tylko ty mu zostałaś…
— A ja? Czy ja nie mam prawa do szczęścia?
Ewa westchnęła ciężko. — Masz… Ale wiesz, jak to jest u nas w rodzinie. Ludzie gadają.
Ludzie gadają… To zdanie słyszałam przez całe życie. Gdy wyszłam za Marka — bo był z biednej rodziny. Gdy poszłam do pracy w szkole — bo „co to za zawód dla kobiety”. Gdy zostałam wdową — bo „pewnie sobie kogoś znajdzie”.
A teraz znalazłam i znowu źle.
Wieczorem Paweł przyszedł pod dom. Stał pod oknem, jakby bał się wejść do środka. Wyszłam do niego w kapciach i swetrze narzuconym na ramiona.
— Synku…
Odwrócił się do mnie z wyrzutem.
— Dlaczego on? Dlaczego teraz? Przecież mieliśmy siebie!
Poczułam łzy pod powiekami.
— Paweł… Ty masz swoje życie. Pracę, dziewczynę… Ja przez tyle lat byłam sama. Myślałam, że będziesz się cieszył moim szczęściem.
— Ale to nie tak! Ty zawsze byłaś tylko moja! — krzyknął i odwrócił się gwałtownie.
Patrzyłam za nim długo, aż zniknął za rogiem ulicy.
Przez kolejne dni dom był pełen napięcia. Andrzej starał się być niewidzialny — pomagał w kuchni, naprawiał cieknący kran, ale czułam jego smutek i niepewność. Ja sama chodziłam jak cień, rozdarta między miłością do syna a pragnieniem własnego szczęścia.
Pewnego wieczoru usiedliśmy z Andrzejem przy stole.
— Może powinniśmy wyjechać? — zapytał cicho. — Może tu nigdy nie będziemy mieć spokoju?
Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach.
— To jest mój dom… Ale jeśli mam wybierać między tobą a synem…
Nie dokończyłam. Andrzej ujął moją dłoń.
— Nie chcę być powodem twojego cierpienia.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. To był Paweł. Stał z bukietem tulipanów i spuszczonym wzrokiem.
— Mamo… Przepraszam — powiedział cicho. — Chciałem tylko… Chciałem cię mieć tylko dla siebie. Ale widzę, że jesteś szczęśliwa z Andrzejem. Może spróbuję go poznać?
Łzy popłynęły mi po policzkach. Przytuliłam syna mocno i poczułam ulgę, jakiej nie czułam od miesięcy.
Ale wiem, że ta historia jeszcze się nie skończyła. Wiem, że będą plotki sąsiadów, szepty rodziny i kolejne trudne rozmowy. Ale czy naprawdę muszę wybierać między własnym szczęściem a oczekiwaniami innych?
Czy każda matka musi rezygnować z siebie dla dzieci? A może dzieci powinny nauczyć się patrzeć na nas jak na ludzi z własnymi pragnieniami? Co wy o tym myślicie?