Poniedziałek, który zmienił wszystko: Historia Marty z Włocławka
Zanim jeszcze zadzwonił budzik, usłyszałam trzask drzwi i głos ojca, który wrzeszczał na mamę. „Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie ruszała moich rzeczy?!” – jego słowa odbijały się echem po ścianach naszego mieszkania na Zazamczu. Leżałam w łóżku z zamkniętymi oczami, udając, że śpię, choć serce waliło mi jak młot. Miałam 27 lat i wciąż mieszkałam z rodzicami. Wstydziłam się tego, ale nie miałam odwagi ani pieniędzy, żeby się wyprowadzić.
Mama weszła do mojego pokoju bez pukania. „Marta, wstawaj. Spóźnisz się do pracy.” Jej głos był zmęczony, jakby przez całą noc dźwigała na plecach ciężar naszego domu. „Już idę” – odpowiedziałam cicho, ale ona już zamykała drzwi. Słyszałam, jak w kuchni stawia wodę na herbatę i szura kapciami po linoleum. Ojciec trzaskał szafkami, przeklinając pod nosem.
W łazience spojrzałam w lustro. Cienie pod oczami, włosy w nieładzie, blada cera. „Wyglądasz jak duch” – powiedziałam do siebie szeptem. Próbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko grymas. Przypomniałam sobie słowa mamy: „Marta, musisz być silna. Inaczej cię życie zje.” Ale ja już nie wiedziałam, czy mam jeszcze siłę.
W pracy – w biurze rachunkowym na Słodowie – było jak zwykle: stosy faktur, telefony od klientów i szefowa, pani Renata, która potrafiła jednym spojrzeniem sprawić, że czułam się jak nic. „Marta, te rozliczenia miały być gotowe w piątek!” – rzuciła przez pokój. „Przepraszam, miałam…” – zaczęłam tłumaczyć, ale przerwała mi ruchem ręki. „Nie interesuje mnie to. Albo się ogarniesz, albo poszukamy kogoś innego.” Poczułam gulę w gardle i przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i wybiec na ulicę.
Wróciłam do domu późno. W kuchni siedziała mama z kubkiem herbaty i patrzyła w okno. Ojciec oglądał telewizję tak głośno, że słychać było tylko wrzaski komentatorów sportowych. Usiadłam naprzeciwko mamy. „Jak było?” – spytała cicho. Wzruszyłam ramionami. „Jak zwykle.” Milczałyśmy przez chwilę.
Nagle drzwi do kuchni otworzyły się z hukiem. Ojciec stanął w progu z butelką piwa w ręku. „Co wy tu szepczecie? Znowu na mnie gadacie?” Mama spuściła wzrok. „Nie, Tadeusz, rozmawiamy o pracy Marty.” Ojciec parsknął śmiechem. „Praca! Wielka kariera! A kto będzie pomagał w domu? Ty tylko siedzisz przy tych papierach!” Poczułam, jak we mnie narasta złość.
„Może gdybyś sam coś zrobił, nie musiałbyś na wszystkich krzyczeć!” – wyrwało mi się nagle. Ojciec spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. „Ty mi będziesz mówić, co mam robić? Pod moim dachem?!” Mama próbowała mnie uciszyć: „Marta, proszę…” Ale ja już nie mogłam przestać.
„Mam dość! Mam dość tego domu! Waszych kłótni! Twojego wiecznego niezadowolenia!” – krzyczałam przez łzy. Ojciec ruszył w moją stronę, ale mama stanęła między nami. „Tadeusz! Zostaw ją!” Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy. Ale tylko rzucił butelką o ścianę i wyszedł trzaskając drzwiami.
Mama zaczęła płakać. Przytuliłam ją mocno i obie płakałyśmy długo w ciszy przerywanej tylko szlochem.
Po tej awanturze nie mogłam spać całą noc. Przewracałam się z boku na bok i myślałam: ile jeszcze tak wytrzymam? Czy to jest moje życie? Czy naprawdę muszę być wiecznie tą grzeczną córką? Nad ranem podjęłam decyzję.
Następnego dnia po pracy poszłam do koleżanki z liceum – Justyny. Mieszkała sama od dwóch lat w kawalerce na Południu. „Marta, wyglądasz strasznie… Co się stało?” – zapytała od progu.
Opowiedziałam jej wszystko – o ojcu, o pracy, o tym jak czuję się nikim. Justyna przytuliła mnie mocno i powiedziała: „Musisz coś zmienić. Inaczej zwariujesz.” Zaoferowała mi kanapę na kilka tygodni.
Wieczorem wróciłam do domu i zaczęłam pakować rzeczy do walizki. Mama weszła do pokoju i patrzyła na mnie ze łzami w oczach.
– Wyprowadzasz się?
– Muszę spróbować żyć po swojemu.
– Boisz się?
– Strasznie.
– Ale jesteś odważna – powiedziała cicho i pogłaskała mnie po głowie.
Ojciec nie odezwał się ani słowem, kiedy wychodziłam z walizką na klatkę schodową.
Pierwsza noc u Justyny była dziwna – czułam ulgę i strach jednocześnie. Rano obudziło mnie światło wpadające przez okno i zapach kawy z kuchni.
– I co teraz? – spytała Justyna.
– Nie wiem… Może poszukam innej pracy? Może zapiszę się na terapię?
– Najważniejsze, że zrobiłaś pierwszy krok.
Minęły dwa tygodnie. Wysłałam CV do kilku firm i zapisałam się na konsultację psychologiczną w poradni przy ul. Brzeskiej. Mama dzwoniła codziennie – czasem płakała, czasem mówiła o pogodzie albo o tym, że ojciec pytał o mnie tylko raz: „I co tam u tej twojej córki?”
Pewnego dnia zadzwonił telefon od taty:
– Marta… Może byś wróciła?
– Nie mogę… Muszę spróbować żyć inaczej.
– No… jak chcesz – burknął i rozłączył się bez pożegnania.
Zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo: znalazłam pracę w małym wydawnictwie jako korektorka tekstów (marzyłam o tym od liceum), wynajęłam pokój u starszej pani na osiedlu Kazimierza Wielkiego i zaczęłam chodzić na terapię grupową dla dorosłych dzieci alkoholików.
Nie było łatwo – czasem płakałam nocami z tęsknoty za mamą albo ze strachu przed przyszłością. Ale pierwszy raz czułam się wolna.
Po kilku miesiącach mama odwiedziła mnie w moim nowym pokoju.
– Jesteś szczęśliwa?
– Uczę się być.
– Tego ci życzę – powiedziała i przytuliła mnie mocno.
Czasem myślę: czy zrobiłam dobrze? Czy miałam prawo zostawić mamę samą z ojcem? Ale wiem jedno – gdybym nie wyszła tamtego poniedziałku z domu, nigdy nie dowiedziałabym się kim jestem naprawdę.
Czy wy też musieliście kiedyś wybrać między rodziną a sobą? Jak znaleźć odwagę do życia po swojemu?