„Po emeryturze czułam się niewidzialna. Dopiero wtedy zaczęłam naprawdę żyć”
– Mamo, przecież możesz w końcu odpocząć! – usłyszałam od córki, kiedy po raz kolejny próbowałam znaleźć sobie zajęcie w domu. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na szare niebo nad blokowiskiem na Pradze. Woda w czajniku już dawno przestała wrzeć, a ja nie mogłam się zmusić, żeby zrobić sobie herbatę.
– Odpoczywać? – powtórzyłam w myślach. – Przed czym? Przed życiem?
Przez czterdzieści dwa lata byłam bibliotekarką w osiedlowej bibliotece. Każdy dzień miał swój rytm: poranne otwieranie drzwi, zapach książek, rozmowy z młodzieżą, która przychodziła po lektury i po radę. Znałam wszystkich czytelników po imieniu. Nawet tych, którzy udawali, że nie pamiętają mojego. Byłam potrzebna. Ktoś zawsze pytał: „Pani Zosiu, co by mi pani poleciła?”
A potem przyszedł dzień, kiedy oddałam klucz nowej dziewczynie – Paulinie, która miała tyle lat, ile ja, gdy zaczynałam pracę. Uśmiechała się szeroko i mówiła: „Pani Zosiu, wszystko będzie dobrze!”
Ale nie było dobrze. Przez pierwsze tygodnie po emeryturze czułam się jak duch. Mąż zmarł pięć lat wcześniej, dzieci – Kasia i Tomek – mieli swoje życie. Kasia dzwoniła co kilka dni, ale rozmowy były coraz krótsze. Tomek mieszkał w Gdańsku i widywaliśmy się tylko na święta.
Zaczęłam wstawać coraz później. Nie miałam powodu, żeby się spieszyć. Próbowałam czytać książki, ale nawet one nie smakowały jak dawniej. Oglądałam seriale, rozwiązywałam krzyżówki, gotowałam obiady dla jednej osoby. Czułam się niewidzialna.
Pewnego dnia zadzwoniła sąsiadka z dołu, pani Helena.
– Pani Zosiu, może by pani przyszła na spotkanie klubu seniora? – zaproponowała nieśmiało.
– Klub seniora? – prychnęłam w duchu. – To już naprawdę jestem taka stara?
Ale poszłam. Z ciekawości. I z samotności.
W sali na parterze bloku siedziało kilkanaście osób. Rozmawiali o wszystkim i o niczym: o cenach w Biedronce, o wnukach, o zdrowiu. Czułam się tam obco. Kiedy przyszła moja kolej, żeby się przedstawić, powiedziałam tylko:
– Zofia Nowak. Byłam bibliotekarką.
– O! To może poprowadzi pani dla nas spotkanie o książkach? – zaproponował pan Władek.
Zgodziłam się odruchowo. I wtedy coś we mnie drgnęło.
Przygotowałam prezentację o literaturze polskiej XX wieku. Przyniosłam kilka książek z własnej półki. Opowiadałam z pasją – tak jak kiedyś młodzieży w bibliotece. Ludzie słuchali mnie z uwagą. Zadawali pytania.
Po spotkaniu podeszła do mnie pani Basia:
– Pani Zosiu, dzięki pani przypomniałam sobie o „Lalce”. Muszę ją jeszcze raz przeczytać!
Wróciłam do domu z poczuciem, że znowu jestem komuś potrzebna.
Zaczęłam prowadzić regularne spotkania w klubie seniora. Organizowałam wymiany książek, konkursy literackie, nawet wieczorki poetyckie. Ludzie przychodzili coraz liczniej.
Ale w domu nadal czułam pustkę. Kasia coraz rzadziej dzwoniła.
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon.
– Mamo… – głos Kasi był cichy i zmęczony. – Mogłabyś przyjechać do nas na kilka dni? Michał jest chory, a ja mam tyle pracy…
Nie zastanawiałam się ani chwili.
Wsiadłam w pociąg do Piaseczna następnego ranka. Michał leżał w łóżku z gorączką, a Kasia biegała między komputerem a kuchnią.
– Mamo, przepraszam, że tak rzadko dzwonię… Po prostu… wszystko mnie przerasta ostatnio.
Usiadłyśmy razem przy stole. Kasia zaczęła płakać.
– Boję się, że sobie nie radzę jako matka…
Objęłam ją mocno.
– Każdy czasem się boi – powiedziałam cicho. – Ale nie jesteś sama.
Przez kilka dni byłam znowu potrzebna: gotowałam rosół dla Michała, pomagałam Kasi z praniem i lekcjami wnuka. Wieczorami rozmawiałyśmy długo o życiu, o tym, jak trudno być dorosłym.
Kiedy wróciłam do Warszawy, poczułam się lżejsza. Zrozumiałam coś ważnego: to nie wiek decyduje o tym, czy jesteśmy potrzebni innym. To my sami musimy znaleźć swoje miejsce – nawet jeśli świat wydaje się o nas zapominać.
Dziś prowadzę klub książki nie tylko dla seniorów, ale też dla młodzieży z okolicy. Spotykamy się raz w tygodniu w bibliotece – Paulina zaprosiła mnie do współpracy.
Czasem jeszcze budzę się rano i przez chwilę nie wiem, po co wstać z łóżka. Ale potem przypominam sobie uśmiech Michała albo pytanie jednej z dziewczyn z klubu: „Pani Zosiu, co pani sądzi o tej książce?”
Może starość to nie koniec? Może to początek czegoś nowego?
Czy Wy też czasem czujecie się niewidzialni? Co Wam pomaga odnaleźć sens każdego dnia?