„Oddałam wszystko dla rodziny. Teraz nawet nie mam gdzie usiąść w ich salonie” – historia Marii, która uwierzyła w obietnice syna
– Mamo, naprawdę nie musisz się tak przejmować. Przecież to tylko kanapa – powiedziała Agnieszka, żona mojego syna, kiedy po raz kolejny próbowałam znaleźć dla siebie miejsce w ich salonie. Stałam z kubkiem herbaty w ręku, patrząc na rozłożone wszędzie zabawki wnuczki, rozrzucone poduszki i laptopa syna na stole. Nie było gdzie usiąść. Nawet nie miałam swojego fotela.
Jeszcze rok temu miałam własne mieszkanie na warszawskim Mokotowie. Małe, ale przytulne. Zawsze pachniało tam kawą i świeżymi kwiatami z bazarku. Byłam już po siedemdziesiątce, coraz trudniej było mi dźwigać zakupy na trzecie piętro bez windy. Samotność wieczorami bolała najbardziej – cisza aż dzwoniła w uszach. Kiedy Tomek z Agnieszką zaproponowali, żebym zamieszkała z nimi, poczułam ulgę i nadzieję.
– Będzie pani miała swoje miejsce, zawsze ktoś obok – zapewniała Agnieszka. – A pieniądze ze sprzedaży mieszkania przydadzą się na remont i większy pokój dla wnuczki.
Nie zastanawiałam się długo. Sprzedałam mieszkanie, pieniądze przekazałam Tomkowi na wspólne konto. Wierzyłam, że to początek nowego etapu – rodzinnego ciepła, wspólnych obiadów, śmiechu wnuczki. Przez pierwsze tygodnie rzeczywiście tak było. Gotowałam obiady, odbierałam Zosię z przedszkola, wieczorami graliśmy w planszówki.
Ale powoli zaczęło się zmieniać. Agnieszka coraz częściej zamykała się z Tomkiem w sypialni, a ja zostawałam sama w kuchni. Zosia przestała przychodzić do mnie po bajki – „Babciu, mama mówi, że masz odpocząć”. Mój pokój – dawny gabinet Tomka – był mały i ciemny. Często czułam się tam jak w schowku.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez cienką ścianę.
– Tomek, ona ciągle się wtrąca! Przesuwa moje rzeczy w kuchni, poprawia Zosię… Ja tak nie mogę! – szeptała Agnieszka.
– Daj spokój, mama jest już starsza…
– Ale ja chcę mieć dom po swojemu! To nasza przestrzeń!
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Nie chciałam być ciężarem. Następnego dnia zaczęłam unikać kuchni, wychodziłam na spacery nawet w deszczu.
Z czasem zaczęły się drobne przytyki:
– Mamo, może nie gotuj dziś zupy – Agnieszka już ugotowała.
– Mamo, nie trzeba sprzątać łazienki, mamy panią do pomocy.
– Mamo, Zosia ma dużo zajęć, nie będzie dziś czytania.
Czułam się coraz bardziej zbędna. Nawet pies omijał mnie szerokim łukiem.
Pewnego popołudnia wróciłam wcześniej ze spaceru. W salonie siedzieli Agnieszka z koleżanką.
– O, pani Maria… – Koleżanka spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem.
– Mama tu mieszka – rzuciła Agnieszka przez zaciśnięte zęby.
Usiadłam na brzegu kanapy, ale zaraz usłyszałam:
– Mamo, może pójdziesz do siebie? My tu mamy babskie pogaduchy.
Wstałam powoli i wyszłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i rozpłakałam się pierwszy raz od lat. Przypomniały mi się słowa mojej mamy: „Na starość człowiek jest jak mebel – przeszkadza, ale wyrzucić szkoda”.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Tomkiem.
– Synku… Czy ja wam przeszkadzam?
Tomek spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Mamo, nie przesadzasz? Przecież masz swój pokój…
– Ale ja czuję się tu obco…
– Mamo, wszyscy musimy się przyzwyczaić. To nie jest łatwe dla nikogo.
Zamknęłam się w sobie jeszcze bardziej. Przestałam gotować obiady. Przestałam pytać Zosię o szkołę. Każdy dzień był taki sam: śniadanie sama w kuchni, spacer po osiedlu, powrót do pustego pokoju.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z dawnego bloku.
– Marysiu, jak ci tam?
Zacisnęło mi się gardło.
– Dobrze… Wszystko dobrze – skłamałam.
Ale wieczorami coraz częściej myślałam o swoim dawnym życiu. O tym, jak bardzo chciałam być potrzebna. Jak bardzo chciałam znów być częścią rodziny.
Pewnej niedzieli podczas obiadu Zosia zapytała:
– Babciu, czemu jesteś smutna?
Spojrzałam na nią przez łzy.
– Bo czasem człowiek czuje się niewidzialny…
Agnieszka odsunęła talerz i spojrzała na Tomka wymownie.
Po obiedzie usiadłam w swoim pokoju i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Na jednym byłam ja z Tomkiem jako małym chłopcem – śmialiśmy się razem na ławce pod blokiem. Gdzie podziało się to ciepło? Gdzie podziała się bliskość?
Zaczęłam rozważać powrót do samodzielności. Ale przecież nie mam już mieszkania ani pieniędzy… Wszystko oddałam rodzinie z myślą o wspólnym szczęściu.
Czasem słyszę od znajomych: „Masz dobrze! Rodzina cię przygarnęła!”. Ale czy bycie gościem we własnym domu to szczęście?
Dziś nawet nie mam gdzie usiąść w ich salonie. Jestem jak cień przemykający między kuchnią a swoim pokojem. Czy naprawdę na starość zasługujemy tylko na wdzięczność? Czy może na coś więcej – szacunek, miejsce przy stole, odrobinę czułości?
Może powinnam była zostać sama? Może lepiej być samotną we własnym domu niż niewidzialną wśród najbliższych?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzina to zawsze najlepsze rozwiązanie?