Na szkolnym podwórku wstydu: Walka o godność mojego syna

– Tato, proszę, nie idź tam… – głos Marcina drżał, a jego oczy były czerwone od płaczu. Stał przede mną na środku szkolnego podwórka, skulony, z rozdartą kurtką i błotem na kolanach. Wokół nas rozchodziły się szepty, a grupka chłopaków z ósmej klasy śmiała się pod nosem. Widziałem ich wcześniej – to oni popychali mojego syna, wyzywali go od „lamusów”, rzucali w niego śnieżkami z kamieniami.

W jednej chwili poczułem, jak krew uderza mi do głowy. Przez chwilę chciałem podejść do tych chłopaków i wykrzyczeć im prosto w twarz wszystko, co myślę o ich wychowaniu. Ale spojrzałem na Marcina. Był przerażony. Nie chciał, żebym robił scenę. Ale czy mogłem pozwolić, by jego godność została podeptana?

Zacisnąłem pięści i wszedłem do szkoły. W sekretariacie siedziała pani Danuta, sekretarka z wiecznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.

– Dzień dobry, panie Jozefie! Coś się stało?

– Tak, pani Danuto. Mój syn został dziś pobity na podwórku. Chcę rozmawiać z dyrektorem.

Jej uśmiech zgasł. Zaczęła coś nerwowo notować.

– Pan dyrektor jest zajęty… Może jutro…

– Nie jutro. Teraz.

W końcu zostałem wpuszczony do gabinetu dyrektora, pana Wojciecha. Siedział za biurkiem, przeglądając papiery.

– Panie Jozefie, co się stało?

Opowiedziałem mu wszystko – o wyzwiskach, popychaniu, o tym, jak Marcin od tygodni wraca do domu przygnębiony i zamknięty w sobie. Dyrektor słuchał, kiwał głową, ale widziałem w jego oczach zmęczenie i rezygnację.

– Wie pan… To są dzieci. Zawsze były jakieś konflikty. Chłopcy muszą się czasem „dotrzeć”.

– To nie jest „docieranie się”! – podniosłem głos. – To przemoc! Mój syn boi się chodzić do szkoły!

Dyrektor westchnął.

– Porozmawiamy z wychowawcą klasy. Może zorganizujemy jakieś zajęcia integracyjne…

Wyszedłem stamtąd z poczuciem bezsilności. Marcin siedział na ławce przed szkołą, patrzył w ziemię.

– I co? – zapytał cicho.

– Porozmawiają z wychowawcą…

Widziałem w jego oczach rozczarowanie. Wiedział, że to nic nie zmieni.

Wieczorem w domu próbowałem rozmawiać z żoną, Magdą.

– Przesadzasz – powiedziała zmęczonym głosem. – Każdy miał trudne chwile w szkole. Ja też byłam wyśmiewana za okulary. Przeszło mi.

– Ale to nie są już tylko wyzwiska! On wraca pobity!

– Może powinien być twardszy? Nie możemy go chronić przed całym światem.

Poczułem się samotny jak nigdy dotąd. Nawet Magda nie rozumiała powagi sytuacji.

Następnego dnia odebrałem telefon od wychowawczyni Marcina, pani Ewy.

– Panie Jozefie, rozmawiałam z chłopcami z klasy Marcina. Twierdzą, że to były tylko żarty. Marcin jest trochę zamknięty w sobie, może powinien bardziej otworzyć się na grupę?

Zacisnąłem zęby.

– Czyli to jego wina?

– Nie o to chodzi… Ale wie pan, dzieci czasem przesadzają z reakcjami.

Po tej rozmowie postanowiłem działać inaczej. Napisałem post na lokalnej grupie na Facebooku:

„Czy ktoś jeszcze ma problem z przemocą w tej szkole? Mój syn został pobity na oczach innych dzieci i nikt nie reaguje!”

Pod postem pojawiły się dziesiątki komentarzy. Jedni pisali: „Przesadzasz”, inni: „Mój syn też był gnębiony”. Ktoś napisał: „To przez te nowe czasy, kiedy dzieciom nie wolno nic powiedzieć”. Ale znalazły się też osoby, które wsparły mnie i opisały własne historie.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie matka jednej z dziewczynek z klasy Marcina.

– Panie Jozefie, dziękuję za ten post. Moja córka też boi się chodzić do szkoły przez tych samych chłopaków. Może powinniśmy coś zrobić razem?

Zorganizowaliśmy spotkanie rodziców. Przyszło nas pięcioro. Każdy miał podobną historię – dzieci wyśmiewane za wygląd, za biedniejsze ubrania, za to, że są „inne”. Wszyscy czuliśmy się bezsilni wobec obojętności szkoły.

Postanowiliśmy napisać oficjalną skargę do kuratorium i lokalnych mediów. W końcu sprawą zainteresowała się dziennikarka z lokalnej gazety. Napisała artykuł o przemocy w naszej szkole i braku reakcji nauczycieli.

Po publikacji wybuchła burza. Dyrektor wezwał mnie na rozmowę.

– Panie Jozefie, czy musiał pan robić taki rozgłos? Szkoła ma teraz złą opinię!

– A czyja to wina? Może gdybyście reagowali wcześniej, nie musiałbym tego robić!

W końcu szkoła została zmuszona do przeprowadzenia warsztatów antyprzemocowych i zatrudnienia pedagoga szkolnego na pełen etat. Ale dla Marcina było już za późno – stracił zaufanie do dorosłych i zamknął się jeszcze bardziej w sobie.

Często siadam wieczorem przy jego łóżku i patrzę na niego śpiącego. Zastanawiam się: czy zrobiłem wszystko, co mogłem? Czy system kiedykolwiek naprawdę ochroni nasze dzieci? A może jesteśmy skazani na samotną walkę o ich godność?