Kiedy mąż mnie zdradził podczas porodu: Moja walka o szacunek i miłość w polskiej rodzinie
— Gdzie on jest? — szeptałam przez zaciśnięte zęby, gdy kolejny skurcz przeszył moje ciało. Była trzecia w nocy, szpital na ul. Polnej pachniał środkiem dezynfekującym i strachem. Położna zerknęła na mnie z troską, ale nie mogła odpowiedzieć na pytanie, które paliło mnie od środka. Mój mąż, Paweł, miał być przy mnie. Obiecał. A jednak jego miejsce przy łóżku pozostało puste.
— Pani Aniu, proszę się skupić na oddychaniu — powiedziała cicho położna. — Zaraz będzie pani tulić synka.
Oddychałam więc, walcząc nie tylko z bólem ciała, ale i duszy. W głowie miałam obraz Pawła: jego uśmiech, czułe słowa, zapewnienia, że zawsze będzie przy mnie. Gdzie był teraz? Telefon milczał. Wysłałam mu wiadomość godzinę temu: „Zaczęło się. Proszę, przyjedź.” Odpowiedzi nie było.
Kiedy nad ranem urodziłam naszego syna, czułam się jak bohaterka tragicznej sztuki. Trzymałam w ramionach maleństwo, a łzy spływały mi po policzkach — nie tylko ze wzruszenia. Położna pogładziła mnie po ramieniu.
— Będzie dobrze, pani Aniu. Ma pani pięknego synka.
Uśmiechnęłam się blado. W głowie kołatało jedno pytanie: gdzie jest Paweł?
Odpowiedź przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Magda.
— Anka… muszę ci coś powiedzieć — zaczęła niepewnie. — Widziałam Pawła wczoraj wieczorem… był z tą swoją koleżanką z pracy. Widziałam ich razem w restauracji na Starym Mieście. Trzymali się za ręce.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
— Jesteś pewna? — wyszeptałam.
— Tak… Przepraszam, że mówię ci to teraz, ale musisz wiedzieć.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na śpiącego synka. Miałam ochotę krzyczeć, rzucać przedmiotami, płakać do utraty tchu. Ale byłam w szpitalu. Musiałam być silna dla niego.
Kiedy Paweł pojawił się następnego dnia z bukietem róż i wymuszonym uśmiechem, poczułam mdłości.
— Przepraszam, kochanie… utknąłem w pracy… potem zasnąłem… — tłumaczył się niezręcznie.
Patrzyłam na niego chłodno.
— Wiesz, że Magda widziała cię wczoraj z Kasią? — powiedziałam cicho.
Zbladł. Przez chwilę próbował coś powiedzieć, ale tylko spuścił wzrok.
— Aniu… to nie tak…
— To jak? — przerwałam mu. — Zostawiłeś mnie samą w najważniejszym momencie naszego życia. Zdradziłeś mnie wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam.
Nie odpowiedział. Wyszedł z sali bez słowa.
Przez kolejne dni byłam jak automat. Karmiłam synka, przewijałam go, rozmawiałam z lekarzami i pielęgniarkami. W środku czułam pustkę i gniew. Mama dzwoniła codziennie:
— Aniu, musicie to sobie wyjaśnić… Paweł jest dobrym człowiekiem…
Ale ja już wiedziałam swoje. Nie chciałam słuchać tłumaczeń o „chwili słabości”, o „pomyłce”. Wiedziałam tylko jedno: nie zasłużyłam na takie traktowanie.
Po powrocie do domu Paweł próbował naprawić sytuację. Przynosił kwiaty, gotował obiady, bawił się z synkiem. Ale ja widziałam w nim obcego człowieka. Każde jego dotknięcie przypominało mi tamtą noc.
Pewnego wieczoru usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Za oknem padał deszcz.
— Aniu… proszę cię… daj mi szansę to naprawić — mówił cicho Paweł.
— Jak mam ci zaufać? Jak mam wierzyć w twoje słowa? — zapytałam drżącym głosem.
Milczał długo.
— Nie wiem… Ale kocham cię i chcę być z tobą…
Spojrzałam na niego przez łzy.
— Kochasz mnie? Czy kochasz wygodę naszego życia?
Nie odpowiedział.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Rodzina naciskała: „Dla dziecka powinniście być razem”, „Mały potrzebuje ojca”. Ale ja wiedziałam, że nie mogę żyć w kłamstwie.
W końcu podjęłam decyzję. Spakowałam rzeczy swoje i synka i pojechałam do Magdy.
— Anka… jesteś pewna? — zapytała siostra.
— Tak. Muszę zacząć od nowa. Dla siebie i dla niego — odpowiedziałam, patrząc na synka śpiącego w foteliku.
Pierwsze tygodnie były koszmarem. Samotność bolała bardziej niż zdrada Pawła. Każdego dnia walczyłam ze sobą: czy dobrze robię? Czy dam radę? Ale z każdym uśmiechem mojego dziecka rosła we mnie siła.
Paweł dzwonił codziennie, błagał o rozmowę. Próbował przekonać mnie do powrotu:
— Aniu… proszę… dla naszego syna…
Ale ja już wiedziałam: nie wrócę do człowieka, który mnie zranił w najważniejszym momencie mojego życia.
Po kilku miesiącach zaczęłam układać sobie życie na nowo. Znalazłam pracę w bibliotece miejskiej, zapisałam się na jogę, poznałam nowe koleżanki-mamy na placu zabaw. Powoli odzyskiwałam siebie.
Dziś wiem jedno: zdrada boli jak nic innego na świecie, ale daje też siłę do walki o siebie i swoje szczęście. Czasem trzeba przejść przez piekło samotności i rozczarowania, by odnaleźć własną wartość.
Czy wybaczyłam Pawłowi? Nie wiem. Może kiedyś nauczę się patrzeć na niego bez bólu w sercu. Ale dziś wiem jedno: zasługuję na szacunek i miłość — prawdziwą, a nie udawaną dla pozorów.
Czy każda kobieta powinna wybaczać dla dobra rodziny? A może czasem lepiej wybrać siebie i zacząć od nowa? Co wy byście zrobili na moim miejscu?