„Mamo, czy ty oszalałaś?” – O tym, jak randka po sześćdziesiątce stała się rodzinnym skandalem
– Mamo, czy ty oszalałaś? – głos Magdy rozciął ciszę w przedpokoju, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć płaszcz. Stała z założonymi rękami, z miną, która nie wróżyła niczego dobrego. – Instruktor tańca? Randka? W twoim wieku?
W moim wieku. Te dwa słowa zawsze brzmią jak wyrok. Jakby po sześćdziesiątce jedynym legalnym uczuciem było zmęczenie. Zamiast róż dostałam wykład o „godności wieku”. Serio. Różowy bukiet leżał jeszcze na siedzeniu samochodu, pachniał słodko, trochę jak dawniej, gdy mąż przynosił mi kwiaty „tak po prostu”.
– Magda, ja tylko… – zaczęłam, ale przerwała mi bezlitośnie.
– Mamo, przecież ty nawet nie znasz tego faceta! – Jej głos drżał od emocji. – A co, jeśli to jakiś naciągacz? Albo gorzej?
Zamiast odpowiedzieć, spojrzałam na swoje dłonie. Paznokcie pomalowane delikatnym lakierem, dłonie lekko drżące – nie ze starości, ale z ekscytacji. Dawno nie czułam się tak żywa.
Wszystko zaczęło się dwa miesiące temu, kiedy po raz pierwszy poszłam na zajęcia z tańca towarzyskiego w domu kultury na Pradze. Po śmierci męża życie stało się ciche, jakby ktoś wyciszył wszystkie dźwięki. Dzieci dorosły, wnuki widuję rzadko. W domu pusto, w sercu jeszcze bardziej.
Instruktor – pan Andrzej – miał może pięćdziesiąt pięć lat, siwe włosy i uśmiech, który rozjaśniał nawet najbardziej pochmurne popołudnia. Na pierwszych zajęciach pomyliłam kroki i nadepnęłam mu na stopę.
– Proszę się nie martwić – powiedział wtedy z uśmiechem. – Najważniejsze to mieć odwagę zacząć.
Od tamtej pory chodziłam na każde zajęcia. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać po lekcjach – o muzyce, o podróżach, o tym, jak bardzo brakuje nam bliskości drugiego człowieka. Pewnego dnia zaprosił mnie na kawę.
– Pani Zofio, może da się pani namówić na coś więcej niż walc angielski? – zażartował.
Zgodziłam się. I nagle poczułam się jak nastolatka przed pierwszą randką. Przeglądałam się w lustrze, wybierałam sukienkę, malowałam usta szminką kupioną specjalnie na tę okazję.
A teraz stałam tu, w przedpokoju własnego mieszkania, słuchając wykładu o tym, co wypada kobiecie w moim wieku.
– Magda, ja naprawdę nie robię nic złego – powiedziałam cicho. – Chcę tylko… poczuć się znowu szczęśliwa.
Córka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Szczęśliwa? Mamo, przecież masz rodzinę! Masz wnuki!
– Ale nie mam już męża – odpowiedziałam spokojnie. – I nie mam siebie. Przez ostatnie lata byłam tylko babcią i mamą. Zapomniałam, jak to jest być kobietą.
Magda westchnęła ciężko i wyszła do kuchni. Słyszałam stukot filiżanek i jej cichy płacz. Chciałam ją przytulić, ale wiedziałam, że teraz to niemożliwe.
Wieczorem zadzwonił Andrzej.
– Jak minął dzień? – zapytał ciepło.
– Burzliwie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Może powinniśmy dać sobie spokój? Nie chcę sprawiać pani kłopotów…
– Nie! – przerwałam mu gwałtownie. – Przepraszam… Po prostu… To wszystko jest dla mnie nowe. I dla mojej rodziny też.
Milczał przez chwilę.
– Zofio, życie jest jedno. Jeśli nie teraz, to kiedy?
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam młodość: pierwsze randki z moim świętej pamięci mężem, spacery po Saskiej Kępie, śmiech dzieci na podwórku. Czy naprawdę już nie mam prawa do szczęścia?
Następnego dnia Magda przyszła do mnie z wnuczką.
– Babciu, mama płakała przez ciebie – powiedziała mała Ola bez ogródek.
Poczułam ukłucie winy.
– Wiesz co, Olu? Czasem dorośli też muszą nauczyć się czegoś nowego. Ja uczę się tańczyć… a mama musi nauczyć się, że babcia też ma serce.
Ola przytuliła mnie mocno.
Wieczorem znów spotkałam się z Andrzejem. Tym razem nie opowiadałam już córce szczegółów. Po prostu wyszłam z domu w nowej sukience i poczułam się wolna jak nigdy dotąd.
W kolejnych tygodniach Magda coraz mniej mówiła o „godności wieku”. Zaczęła pytać o Andrzeja: czy jest miły, czy dobrze tańczy, czy mnie szanuje. Powoli akceptowała fakt, że jej matka nie jest tylko babcią do opieki nad wnukami.
Ale konflikt wciąż wisiał w powietrzu. Podczas rodzinnego obiadu teściowa Magdy rzuciła kąśliwie:
– W tym wieku to już chyba czas na krzyżówki i seriale…
Uśmiechnęłam się tylko i nalałam sobie wina.
Wieczorem zadzwoniła Magda:
– Mamo… przepraszam za wszystko. Po prostu boję się o ciebie. Boję się, że ktoś cię zrani albo wykorzysta.
– Kochanie – odpowiedziałam łagodnie – życie zawsze niesie ryzyko. Ale jeszcze większym ryzykiem jest pozwolić sobie umrzeć za życia.
Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno na miłość ani na odwagę by być sobą. Nawet jeśli trzeba za to zapłacić samotnością lub niezrozumieniem najbliższych.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę muszę wybierać między szczęściem a akceptacją rodziny? Czy kobieta po sześćdziesiątce ma prawo do nowego początku? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?