Zniknięcie Ireny: Historia syna, który został sam
Ranek przywitał mnie ciszą. Zwykle Irena, moja matka, budziła mnie łagodnym głosem przed śniadaniem, ale tego dnia jej nie było. Otworzyłem oczy i zrozumiałem — odeszła. Na zawsze. Szafa ziała pustką, jej zniszczone buty nie stały przy drzwiach, a łóżko było starannie złożone w kącie. Na kuchennym stole leżała kartka, samotna jak jej serce. Zastygłem, patrząc na nią, jakby to był kawałek lodu, który zaraz stopnieje i zniknie razem z moją nadzieją.
„Przepraszam, Michał. Musiałam odejść. Nie szukaj mnie. Kocham cię. Mama.”
Słowa wbijały się w moją głowę jak gwoździe. Przepraszam? Za co? Dlaczego musiała odejść? Przecież wszystko było jak zawsze – kłóciliśmy się, śmialiśmy, milczeliśmy razem przy herbacie. Była moją jedyną rodziną po śmierci ojca. Teraz zostałem sam.
Przez kilka minut siedziałem nieruchomo, próbując zebrać myśli. W głowie miałem mętlik: może to żart? Może zaraz wróci? Ale cisza w mieszkaniu była inna niż zwykle – ciężka, gęsta, przytłaczająca. Wyszedłem na klatkę schodową i spojrzałem przez okno na szare podwórko. Nikt nie szedł w stronę naszej kamienicy. Nikt nie wracał.
Zadzwoniłem do ciotki Basi. Odebrała po kilku sygnałach.
– Michał? Coś się stało?
– Mama… zniknęła. Zostawiła kartkę.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Może poszła do sklepu? – zapytała niepewnie.
– Nie ma jej rzeczy. Zabrała wszystko.
Basia westchnęła ciężko.
– Wiedziałam, że kiedyś to się stanie…
Zamarłem.
– Co masz na myśli?
– Michał… twoja mama od dawna była zmęczona. Po śmierci twojego ojca wszystko się zmieniło. Próbowała być silna dla ciebie, ale…
Przerwałem jej.
– Dlaczego mi nic nie powiedziała?
– Może nie chciała cię martwić. Może nie umiała inaczej.
Rozłączyłem się bez słowa. Usiadłem na podłodze w kuchni i patrzyłem na kartkę. Wspomnienia zaczęły wracać falami: jej zmęczone oczy, drżące ręce przy robieniu herbaty, ciche westchnienia wieczorami, kiedy myślała, że śpię.
Przez kolejne dni żyłem jak w transie. Chodziłem do pracy w bibliotece, ale nie potrafiłem się skupić. Ludzie pytali o mamę – odpowiadałem wymijająco. W nocy nie spałem, analizowałem każdy szczegół ostatnich miesięcy: czy coś przeoczyłem? Czy mogłem ją zatrzymać?
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. Numer był nieznany.
– Michał? – głos był cichy, kobiecy.
Serce mi zamarło.
– Mamo?
– Nie mogę wrócić – powiedziała szybko. – Proszę, nie szukaj mnie.
– Dlaczego? Co się stało?
– Muszę być sama. Przepraszam…
Połączenie zostało przerwane. Siedziałem z telefonem w ręku, czując narastającą złość i bezsilność. Jak mogła mnie tak zostawić? Przecież byłem jej synem! Czy naprawdę byłem aż takim ciężarem?
W pracy zaczęto szeptać za moimi plecami. „Podobno jego matka uciekła” – słyszałem na korytarzu. Zacząłem unikać ludzi, zamykać się w sobie. Nawet Basia przestała dzwonić – chyba nie wiedziała, co powiedzieć.
Któregoś dnia znalazłem w szufladzie stary zeszyt mamy. Pisała w nim listy do siebie – nigdy ich nie wysyłała ani nie pokazywała nikomu. Czytałem je nocami:
„Czuję się jak cień we własnym domu. Michał jest dobrym synem, ale nie umiem już być matką i ojcem jednocześnie…”
„Czasem marzę o tym, żeby po prostu wyjść i już nie wrócić…”
Z każdym słowem rozumiałem coraz więcej – jej samotność była większa niż przypuszczałem. Być może nigdy jej naprawdę nie znałem? Może widziałem tylko to, co chciałem widzieć?
Minęły tygodnie. Zacząłem sprzątać mieszkanie – wyrzucać stare rzeczy, przeglądać zdjęcia z dzieciństwa. Na jednym z nich byliśmy razem na plaży w Ustce – mama uśmiechnięta, ja trzymający ją za rękę. Pomyślałem wtedy: czy ona kiedykolwiek była naprawdę szczęśliwa?
Pewnej nocy śniło mi się, że wraca do domu. Wchodzę do kuchni – ona stoi przy oknie i patrzy na mnie ze smutkiem.
– Przepraszam – mówi cicho.
Budzę się spocony i roztrzęsiony.
Zacząłem chodzić na długie spacery po mieście – przechodziłem obok miejsc, gdzie kiedyś chodziliśmy razem: park przy ulicy Mickiewicza, stara cukiernia na rogu, księgarnia pod arkadami. Każde miejsce przypominało mi o niej i o tym, jak bardzo jej brakuje.
W końcu postanowiłem napisać do niej list:
„Mamo,
Nie wiem, gdzie jesteś ani dlaczego musiałaś odejść. Chciałbym ci powiedzieć tylko jedno: nie jestem na ciebie zły. Tęsknię za tobą każdego dnia i mam nadzieję, że znajdziesz spokój, którego tu nie miałaś.
Twój Michał”
Nie miałem adresu – schowałem list do szuflady razem z jej zeszytem.
Dziś minął rok od jej odejścia. Nadal nie wiem, co się z nią stało – czy żyje gdzieś daleko, czy znalazła szczęście? Czasem myślę o tym, jak bardzo człowiek może być samotny nawet wśród najbliższych. Czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy naprawdę znałem swoją matkę?
Może każdy z nas nosi w sobie tajemnice, których nigdy nie zdradzi nawet tym, których kocha najbardziej? Czy można wybaczyć komuś odejście bez słowa wyjaśnienia? A może czasem trzeba po prostu pozwolić odejść…