Blizna Porzuconego Dzieciństwa: Rana Bez Ukojenia

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi i krzyku, który rozdarł ciszę naszego mieszkania na warszawskim Bródnie. Miałam wtedy dziewięć lat. Stałam w korytarzu, ściskając w dłoni pluszowego misia, gdy mój ojciec, Andrzej, wrzeszczał na moją matkę: „Dość tego! Nie będę tu dłużej siedział jak pies na łańcuchu!” Matka, Elżbieta, stała z zaciśniętymi ustami, a jej oczy były suche i zimne. „To idź! I nie wracaj!” – odpowiedziała cicho, ale stanowczo. Ojciec spojrzał na mnie przelotnie – nie było w tym spojrzeniu ani czułości, ani żalu. Po prostu wyszedł. I już nigdy nie wrócił.

Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Matka zamknęła się w sobie, a ja – Zuzanna – musiałam nauczyć się żyć bez ojca. Przez pierwsze tygodnie czekałam codziennie pod drzwiami, nasłuchując kroków na klatce schodowej. Każdy dzwonek do drzwi wywoływał we mnie nadzieję, która gasła szybciej niż światło w przedpokoju. Babcia Maria próbowała mnie pocieszać: „Zuziu, tatuś wróci, zobaczysz.” Ale nawet ona nie wierzyła w to, co mówi.

W szkole dzieci szeptały za moimi plecami. „Ta bez ojca”, „jej stary ją zostawił”. Nauczycielka matematyki, pani Nowak, patrzyła na mnie z litością i zadawała mniej pytań przy tablicy. Ale ja nie chciałam litości – chciałam tylko, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Pewnego dnia po lekcjach podeszła do mnie koleżanka, Ola: „Zuza, czemu twój tata już cię nie odbiera?” Zatkało mnie. „Wyjechał za granicę” – skłamałam. Ola wzruszyła ramionami i pobiegła do swojej mamy. Ja zostałam sama na szkolnym korytarzu, czując jak łzy pieką mnie w oczy.

W domu matka była coraz bardziej nieobecna. Pracowała po godzinach w sklepie spożywczym, a wieczorami siedziała przed telewizorem z pustym wzrokiem. Gdy próbowałam się do niej przytulić, odsuwała się: „Zuzia, daj mi spokój, jestem zmęczona.” Babcia gotowała obiady i sprzątała mieszkanie, ale była już schorowana i coraz częściej narzekała na ból nóg.

Najgorsze były święta. W Wigilię stół był nakryty dla trzech osób, ale miejsce ojca zawsze pozostawało puste. Matka udawała, że wszystko jest w porządku, ale widziałam jak ukradkiem ociera łzy. Babcia próbowała rozmawiać o dawnych czasach: „Pamiętasz Andrzeja? Jak śpiewał kolędy?” Matka wtedy wstawała od stołu i zamykała się w łazience.

Gdy miałam dwanaście lat, matka poznała nowego mężczyznę – pana Marka. Był miły dla niej, ale dla mnie obojętny. Próbował czasem zagadać: „Zuza, może pójdziemy razem na lody?” Ale ja nie chciałam lodów – chciałam ojca. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę:

– Elka, ona mnie nie akceptuje. Może powinnaś ją wysłać do internatu?
– Marek, to moje dziecko! Nie oddam jej nigdzie!
– Ale ona nas dzieli…

Od tamtej pory czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam uciekać z lekcji, włóczyć się po osiedlu z grupą starszych dziewczyn. Paliłyśmy papierosy za śmietnikami i obgadywałyśmy nauczycieli. W domu matka coraz częściej krzyczała:

– Zuzanna! Co z tobą jest nie tak? Czemu nie możesz być normalna?
– Może gdybyś mnie kochała… – wykrzyczałam jej kiedyś prosto w twarz.

Uderzyła mnie wtedy pierwszy raz w życiu. Potem płakałyśmy obie – każda w swoim pokoju.

Babcia próbowała nas godzić:

– Elżbieto, ona cierpi! Ty też cierpisz! Musicie ze sobą rozmawiać!
– Mamo, ty nic nie rozumiesz! – matka rzuciła talerzem o podłogę.

W liceum byłam już mistrzynią w udawaniu obojętności. Chodziłam na wagary do parku Skaryszewskiego i pisałam pamiętnik pełen żalu i gniewu. Kiedyś napisałam list do ojca – znalazłam jego adres przez znajomą babci. Wysłałam mu kilka zdań:

„Tato, dlaczego mnie zostawiłeś? Czy jeszcze mnie pamiętasz?”

Odpowiedzi nigdy nie dostałam.

Maturę zdałam ledwo-ledwo. Matka była rozczarowana:

– Z takimi wynikami to nawet na studia się nie dostaniesz!
– Może nie chcę studiować! Może chcę po prostu być szczęśliwa!
– Szczęście? Ty nawet nie wiesz co to znaczy!

Poszłam do pracy jako kasjerka w Biedronce. Tam poznałam Pawła – chłopaka z Pragi Południe, który miał za sobą podobną historię. Jego ojciec pił i bił matkę; Paweł uciekł z domu w wieku szesnastu lat. Połączyło nas poczucie straty i gniewu na świat.

Zamieszkaliśmy razem w kawalerce na Targówku. Było biednie, ale przynajmniej mieliśmy siebie. Paweł był czuły i opiekuńczy – pierwszy raz ktoś zapytał mnie: „Zuza, czego ty chcesz od życia?”

Po roku zaszłam w ciążę. Bałam się powiedzieć matce:

– Mamo… będziesz babcią.
– Co?! Zwariowałaś?! Masz dwadzieścia lat! Jak ty sobie poradzisz?
– Poradzę sobie lepiej niż ty!

Matka zerwała ze mną kontakt na kilka miesięcy. Babcia przyjeżdżała czasem z zupą i ubrankami dla dziecka.

Gdy urodził się Michałek, poczułam pierwszy raz prawdziwą miłość. Trzymając go na rękach obiecałam sobie: „Nigdy cię nie zostawię.” Paweł pomagał mi we wszystkim – kąpał syna, gotował obiady, pracował na budowie.

Po kilku latach udało nam się kupić małe mieszkanie na kredyt. Michałek poszedł do przedszkola; ja zaczęłam pracować jako pomoc nauczyciela w szkole podstawowej. Czułam się spełniona – choć blizna po ojcu ciągle bolała.

Pewnego dnia zadzwonił telefon:

– Dzień dobry… tu szpital na Banacha… Czy pani jest córką Andrzeja Zielińskiego?
– Tak…
– Pani ojciec miał udar. Jest sam…

Serce mi stanęło. Pojechałam do szpitala z duszą na ramieniu. Ojciec leżał blady i wychudzony; spojrzał na mnie jak na obcą osobę.

– Zuza…? To naprawdę ty?
– Tak…
– Przepraszam…

Nie wiedziałam co powiedzieć. Łzy same napływały mi do oczu.

– Dlaczego odszedłeś?
– Byłem tchórzem… Nie umiałem być ojcem…

Siedziałam przy nim całą noc. Gdy zasnął, wyszłam na korytarz i zadzwoniłam do Pawła:

– Nie wiem czy potrafię mu wybaczyć…
– Nie musisz wybaczać od razu. Ale może warto spróbować?

Ojciec zmarł dwa tygodnie później. Na pogrzebie była tylko garstka ludzi – ja, matka (która przyszła z obowiązku), babcia i kilku dawnych kolegów ojca z pracy.

Po pogrzebie matka podeszła do mnie:

– Zuza… przepraszam za wszystko…
– Ja też przepraszam…

Objęłyśmy się pierwszy raz od lat.

Dziś mam trzydzieści pięć lat, dwójkę dzieci i męża, który jest dla mnie oparciem. Blizna po porzuconym dzieciństwie nigdy się nie zagoiła – czasem budzę się w nocy z lękiem, że zostanę sama jak wtedy na korytarzu naszego starego mieszkania.

Ale patrząc na Michałka i Hanię wiem jedno: zrobię wszystko, żeby nigdy nie poczuli się niekochani czy odrzuceni.

Czy można naprawdę uleczyć ranę z dzieciństwa? A może trzeba nauczyć się z nią żyć i przekuć ją w siłę? Co wy o tym myślicie?