Dwa dni do wypłaty, 112 zł na koncie i jedno spotkanie, które zmieniło moje życie – historia o tym, jak przypadkowa dobroć wraca z podwójną siłą
– Mamo, dlaczego nie możemy kupić tych ciastek? – zapytał Staś, patrząc na mnie wielkimi, brązowymi oczami, kiedy staliśmy w kolejce do kasy w Biedronce. Miałam w ręku koszyk z chlebem, mlekiem, paczką makaronu i najtańszym serem. W portfelu zostało mi 112 złote i 37 groszy. Dwa dni do wypłaty. Dwa dni, które wydawały się wiecznością.
– Kochanie, dziś kupimy tylko to, co najpotrzebniejsze – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu. Staś przytulił się mocniej do mojej nogi. Czułam jego rozczarowanie i własną bezradność. Zawsze obiecywałam sobie, że nie pozwolę mu poczuć biedy. A jednak życie miało inne plany.
Przede mną stała starsza pani z siwymi włosami upiętymi w kok. Miała na sobie znoszony płaszcz i drżącą ręką wyjmowała z koszyka kilka produktów: masło, dwa jogurty, kawałek kiełbasy i jabłko. Kiedy kasjerka podała kwotę – 27 złote i 40 groszy – kobieta zaczęła gorączkowo przeliczać drobne.
– Przepraszam… chyba zabraknie mi kilku złotych – powiedziała cicho, rumieniąc się ze wstydu.
W tej chwili poczułam coś, czego nie potrafię opisać. Może to był impuls, może echo własnych lęków. Bez namysłu wyjęłam z portfela 10 złotych i podałam kasjerce.
– Proszę doliczyć do rachunku tej pani – powiedziałam stanowczo.
Starsza pani spojrzała na mnie z niedowierzaniem. W jej oczach pojawiły się łzy.
– Dziecko… nie powinnaś…
– Proszę się nie martwić. Każdemu może się zdarzyć – uśmiechnęłam się, choć serce waliło mi jak młotem. Wiedziałam, że właśnie oddaję ostatnie pieniądze na mięso dla Stasia.
Pani podziękowała mi jeszcze kilka razy i wyszła powoli ze sklepu. Ja zapłaciłam za swoje zakupy i wyszłam na szary, listopadowy chodnik. Staś szedł obok mnie w milczeniu.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy zrobiłam dobrze? Czy nie powinnam była zachować tych pieniędzy dla syna? Ale kiedy spojrzałam na śpiącego Stasia, poczułam spokój. Może właśnie tego chciałam go nauczyć – że dobro wraca.
Następnego dnia po południu zadzwonił domofon. Zdziwiłam się – nie spodziewałam się nikogo.
– Dzień dobry, czy mogłabym wejść na chwilę? To ja… ta pani z Biedronki – usłyszałam cichy głos.
Otworzyłam drzwi. Starsza pani stała na klatce schodowej z małym pakunkiem w ręku.
– Nie mogłam spać całą noc. Chciałam się odwdzięczyć – powiedziała, wręczając mi domowe ciasto i słoik konfitur.
– Naprawdę nie trzeba było…
– Proszę przyjąć. Mam jeszcze coś…
Wyjęła z torebki kartkę z numerem telefonu.
– Moja córka szuka opiekunki do dzieci. Pracuje w przedszkolu niedaleko stąd. Może pani zadzwonić? To dobra praca…
Zaniemówiłam. Od miesięcy szukałam dodatkowego zajęcia, żeby dorobić do pensji sprzedawczyni w sklepie odzieżowym. Praca w przedszkolu wydawała się czymś nieosiągalnym.
Wieczorem długo rozmawiałam z mamą przez telefon.
– Widzisz? Dobro wraca – powiedziała cicho. – Może to znak?
Następnego dnia zadzwoniłam pod wskazany numer. Rozmowa była krótka i konkretna. Pani Agata zaprosiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną.
Staś patrzył na mnie z nadzieją.
– Mamo, będziesz miała nową pracę?
– Może… Trzymaj kciuki!
W przedszkolu przyjęto mnie od razu. Potrzebowali kogoś do pomocy przy maluchach i do prowadzenia zajęć plastycznych. Praca była ciężka, ale dawała satysfakcję i… lepsze pieniądze niż dotychczasowa posada w sklepie.
Po kilku tygodniach zaczęło nam się układać lepiej. Staś mógł chodzić na zajęcia dodatkowe, a ja pierwszy raz od dawna nie musiałam liczyć każdego grosza przed kasą.
Ale to nie koniec tej historii.
Pewnego dnia Staś zachorował na zapalenie płuc. Spędził tydzień w szpitalu. Byłam przerażona – bałam się o jego zdrowie i o to, jak poradzimy sobie finansowo bez mojej wypłaty za ten czas.
Wtedy zadzwoniła pani Agata.
– Proszę się nie martwić o pracę ani o pieniądze. Pomogę pani załatwić zasiłek chorobowy i wszystko wyjaśnię dyrekcji. Najważniejsze jest zdrowie Stasia.
Poczułam ulgę i wdzięczność tak wielką, że łzy same napłynęły mi do oczu.
Po wyjściu Stasia ze szpitala odwiedziła nas starsza pani z Biedronki – pani Zofia.
– Chciałam tylko zobaczyć, jak sobie radzicie – powiedziała ciepło. – Wie pani… ja też kiedyś byłam samotną matką. I wiem, jak to jest bać się jutra.
Usiadłyśmy razem przy herbacie i domowym cieście. Rozmawiałyśmy długo o życiu, o samotności i o tym, jak bardzo brakuje dziś zwykłej ludzkiej życzliwości.
Dziś mija pół roku od tamtego dnia w Biedronce. Staś jest zdrowy, ja mam stabilną pracę i nową przyjaciółkę w osobie pani Zofii. Często myślę o tym jednym geście serca – o tych 10 złotych oddanych bez wahania.
Czasem pytam siebie: co by było, gdybym wtedy odwróciła wzrok? Gdybym zamknęła się w swoim strachu przed biedą? Czy dobro naprawdę wraca? A może to my sami musimy zrobić pierwszy krok?
Może właśnie Ty dziś możesz być dla kogoś tą osobą z kolejki w Biedronce?