Za kierownicą życia: Historia Magdy z Pruszkowa
Silnik zgasł mi już drugi raz. Egzaminator westchnął ciężko, a ja poczułam, jak pot spływa mi po karku. „Pani Magdo, proszę się skupić. To nie jest czas na marzenia!” – warknął. Zza szyby auta widziałam, jak mama nerwowo przechadza się po chodniku, co chwilę zerkając na telefon. Wiedziałam, że jeśli dziś nie zdam, w domu czeka mnie piekło.
– Magda, nie rób z siebie idiotki! – usłyszałam jej głos jeszcze przed wyjściem z mieszkania. – Twój brat zdał za pierwszym razem, a ty? Zawsze musisz być tą gorszą?
Zacisnęłam dłonie na kierownicy. „Nie płacz, nie teraz” – powtarzałam sobie w myślach. Egzaminator podał mi dokumenty.
– Proszę jechać prosto do końca ulicy i skręcić w lewo.
Ruszyłam powoli, czując, jak serce wali mi w piersi. W radiu cicho grała Maryla Rodowicz, ale nawet jej głos nie był w stanie mnie uspokoić. Nagle na przejście dla pieszych wbiegła dziewczynka z hulajnogą. Wcisnęłam hamulec z całej siły – samochód stanął dęba. Egzaminator złapał się za deskę rozdzielczą.
– Co pani wyprawia?!
Dziewczynka spojrzała na mnie przestraszona i uciekła. Ja byłam bliska omdlenia.
– To koniec egzaminu – powiedział egzaminator lodowatym tonem.
Wysiadłam z auta na miękkich nogach. Mama już czekała.
– I co? – zapytała bez cienia współczucia.
– Oblałam…
– Wiedziałam! Po co ja ci płacę za te kursy? Może lepiej zajmij się czymś, co naprawdę potrafisz? – rzuciła i odwróciła się na pięcie.
Wróciłyśmy do mieszkania w Pruszkowie w milczeniu. Tata nawet nie podniósł wzroku znad gazety.
– I jak tam nasza rajdowa księżniczka? – zakpił brat, Paweł, który właśnie wrócił z pracy.
– Daj jej spokój – mruknął tata, ale nawet nie spojrzał mi w oczy.
Zamknęłam się w pokoju i rozpłakałam. Przez ścianę słyszałam rozmowę rodziców:
– Może powinna iść do pracy w sklepie? – mówiła mama. – Przynajmniej tam nie trzeba mieć prawa jazdy.
– Daj jej czas – odpowiedział tata, choć bez przekonania.
Następnego dnia rano mama wręczyła mi ulotkę: „Praca – kasjer/sprzedawca. Mile widziane doświadczenie.” Nawet nie spojrzałam na nią.
– Magda, życie to nie bajka! – powiedziała ostro. – Nie będziesz wiecznie siedzieć na moim garnuszku!
Wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Po drodze zadzwoniła do mnie Ola – moja jedyna przyjaciółka.
– I co? Zdałaś?
– Nie…
– Chodź do mnie, upieczemy ciasto i pogadamy.
U Oli mogłam być sobą. Jej mama zawsze częstowała mnie herbatą i pytała o plany na przyszłość, a Ola słuchała bez oceniania.
– Moja matka mnie nienawidzi – powiedziałam przez łzy.
– Nie nienawidzi. Po prostu nie umie okazywać uczuć inaczej niż krzykiem.
To był pierwszy raz, kiedy ktoś próbował mnie zrozumieć.
Po tygodniu zapisałam się na kolejne jazdy doszkalające. Instruktor, pan Jarek, był zupełnie inny niż egzaminator.
– Magda, każdy się boi. Ale strach to nie powód, żeby się poddać. Pokaż im wszystkim!
Zaczęłam jeździć coraz pewniej. Po lekcjach wracałam do domu i słyszałam tylko:
– Znowu wydałaś pieniądze na głupoty?
Ale już nie płakałam. W głowie miałam słowa pana Jarka: „Pokaż im wszystkim”.
W dniu drugiego egzaminu mama nawet nie zapytała, gdzie idę. Tata życzył mi powodzenia półgębkiem. Paweł rzucił:
– Może tym razem nie potrącisz dziecka?
Wsiadłam do auta z nowym egzaminatorem – młodą kobietą o łagodnym spojrzeniu.
– Proszę się nie stresować. Każdy kiedyś zaczynał.
Tym razem jechałam spokojnie. Gdy wróciłyśmy na plac manewrowy, egzaminatorka uśmiechnęła się:
– Gratuluję! Zdała pani!
Nie wierzyłam własnym uszom. Wybiegłam z auta i zadzwoniłam do Oli:
– ZDAŁAM!
W domu nikt nie czekał z gratulacjami. Mama tylko rzuciła:
– No i co teraz? Myślisz, że jesteś lepsza od brata?
Tata uśmiechnął się lekko:
– No to teraz możesz pojechać po zakupy.
Brat parsknął śmiechem:
– Tylko nie rozwal samochodu!
Zamiast się obrazić, poszłam do pokoju i napisałam CV do pracy w biurze podróży – moim marzeniu od lat.
Kilka dni później dostałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną w Warszawie. Mama była wściekła:
– I kto ci będzie płacił za bilety? Myślisz, że świat stoi przed tobą otworem?
Tata tylko poklepał mnie po ramieniu:
– Spróbuj. Najwyżej wrócisz.
Na rozmowie byłam zestresowana, ale opowiedziałam o swojej determinacji i o tym, jak pokonałam własny strach za kierownicą.
Dostałam pracę.
Pierwszego dnia w nowej firmie szefowa powiedziała:
– Widzę w pani odwagę. Tacy ludzie są nam potrzebni.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Kiedy wrócisz? Potrzebuję cię przy obiedzie.
– Mamo, mam pracę w Warszawie. Sama musisz sobie poradzić.
Rozłączyła się bez słowa.
Dopiero wtedy poczułam ulgę. W końcu żyję swoim życiem, a nie cudzymi oczekiwaniami.
Czasem jeszcze wracam myślami do tamtego dnia za kierownicą – do strachu, upokorzenia i łez. Ale wiem jedno: każda porażka może być początkiem czegoś nowego, jeśli tylko znajdziemy w sobie siłę, by spróbować jeszcze raz.
Czy naprawdę musimy spełniać cudze oczekiwania, żeby zasłużyć na miłość? A może wystarczy po prostu być sobą?