Między czterema ścianami: Odejście z domu, który przestał być moim azylem
— Gdzie idziesz? — głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie było zimne jak lód.
— Muszę wyjść — odpowiedziałam cicho, starając się nie patrzeć jej w oczy. W dłoniach ściskałam klucze i telefon, jakby to były jedyne rzeczy, które mogły mnie uratować.
— Znowu? — prychnęła. — Zostawiasz mojego syna samego po raz kolejny. Może powinnaś się zastanowić, czy w ogóle nadajesz się na żonę.
Nie odpowiedziałam. W głowie dudniło mi tylko jedno słowo: „ucieczka”. Przez chwilę miałam nadzieję, że mąż stanie po mojej stronie, ale on nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. Siedział na kanapie, jakby nie słyszał tej rozmowy. Jakby nie widział mnie wcale.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Schodziłam po schodach tak szybko, że prawie się potknęłam. Na klatce schodowej pachniało wilgocią i starym linoleum. Każdy krok oddalał mnie od mieszkania, które kiedyś było moim azylem, a teraz stało się więzieniem.
Pamiętam dzień naszego ślubu z Piotrem. Byłam wtedy pełna nadziei. Wierzyłam, że razem stworzymy coś pięknego. Ale już podczas wesela jego matka, pani Halina, dała mi do zrozumienia, że to ona będzie rządzić w naszym domu. „U mnie wszystko ma być po mojemu” — powiedziała mi na ucho, kiedy składaliśmy sobie życzenia. Wtedy potraktowałam to jako żart.
Szybko okazało się, że to nie był żart. Każda decyzja — od wyboru firanek po to, co zjemy na obiad — musiała być z nią konsultowana. Piotr nigdy nie sprzeciwił się matce. Kiedy próbowałam rozmawiać z nim o tym, mówił tylko: „Daj spokój, ona chce dobrze” albo „Nie przesadzaj”.
Z czasem zaczęłam czuć się coraz bardziej niewidzialna. Moje zdanie nie miało znaczenia. Nawet kiedy wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim i byłam wykończona, Halina potrafiła zadzwonić o szóstej rano z pretensjami, że nie posprzątałam kuchni tak dokładnie, jak ona by chciała.
Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy we trójkę przy stole — ja, Piotr i jego matka — a rozmowy zawsze schodziły na to, co robię źle. „Zupa za słona”, „Dziecko za lekko ubrane”, „Za mało się starasz”. Czułam się jak uczennica na wiecznym egzaminie.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Piotra z matką przez przypadek. Stałam za drzwiami kuchni i słyszałam każde słowo:
— Ona nigdy nie będzie taka jak ja — mówiła Halina z pogardą.
— Mamo, daj jej spokój — odpowiedział Piotr bez przekonania.
— Ty też jesteś za miękki! Pozwalasz jej na wszystko! Jeszcze cię zostawi.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nigdy nie będę wystarczająca ani dla niej, ani dla niego.
Ostatnie miesiące były jak życie pod wodą. Każdy dzień zaczynał się od lęku: co dziś zrobię źle? Czy znów usłyszę pretensje? Czy Piotr w końcu stanie po mojej stronie?
Nie stanął. Kiedy powiedziałam mu, że nie mogę już tak żyć, wzruszył ramionami:
— Przesadzasz. Inne mają gorzej.
Może mają. Ale ja już nie chciałam być jedną z tych „innych”.
Tego dnia spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam. Bez planu, bez odwagi — tylko z desperacją.
Teraz siedzę w wynajętym pokoju na obrzeżach miasta. Ściany są puste, a okno wychodzi na szare podwórko. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam. Czy miałam prawo odejść? Czy powinnam była walczyć dłużej?
Telefon milczy od kilku dni. Mama napisała tylko krótkiego SMS-a: „Jesteś pewna?” Przyjaciółki milczą — może nie wiedzą, co powiedzieć.
Czuję się samotna jak nigdy wcześniej. Ale pierwszy raz od lat mogę oddychać pełną piersią. Nikt nie ocenia mnie za to, jak parzę herbatę czy jak ubieram dziecko.
Czasem myślę o Piotrze. Czy tęskni? Czy w ogóle zauważył moją nieobecność? A może Halina już planuje mu nową żonę?
Wiem jedno: nie chcę wracać do tamtego życia. Chcę nauczyć się być sama ze sobą i dla siebie dobra.
Czy miałam prawo odejść? Czy egoizm to naprawdę najgorsza rzecz na świecie? Może czasem trzeba wybrać siebie, żeby móc potem dać coś innym…
A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?