Moja córka już nie jest moja: Historia matki, która traci dziecko przez toksyczną miłość
– Nie przyjdę, mamo. Paweł nie czuje się dziś najlepiej i wolałabym zostać z nim w domu – usłyszałam w słuchawce głos mojej córki. Głos, który kiedyś był pełen czułości i śmiechu, teraz był chłodny, jakby mówiła do obcej osoby. Zacisnęłam powieki, próbując nie płakać. To już trzeci raz w tym roku, kiedy Agnieszka odwołuje spotkanie z rodziną. Wiem, że to nie tylko przez Pawła. Wiem, że coś się zmieniło.
Mam na imię Maria. Mam 54 lata i jeszcze dwa lata temu byłam pewna, że mam szczęśliwą rodzinę. Mąż Marek, córka Agnieszka – nasza jedynaczka, oczko w głowie. Zawsze byliśmy blisko. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o szkole, o pierwszych miłościach, o marzeniach. Kiedy Agnieszka poznała Pawła na studiach w Warszawie, cieszyłam się jej szczęściem. Był przystojny, elokwentny, wydawał się troskliwy. Ale już wtedy coś mnie niepokoiło – jego spojrzenie, które czasem stawało się zimne i oceniające, jego żarty, które raniły Agnieszkę, choć ona udawała, że się śmieje.
Pierwszy raz pokłóciliśmy się o Pawła podczas świąt Bożego Narodzenia. – Mamo, Paweł nie lubi karpia i nie chce siedzieć przy stole z całą rodziną – powiedziała wtedy Agnieszka. – Może moglibyśmy spędzić Wigilię tylko we trójkę? – Zamarłam. Wigilia bez babci, bez wujków i kuzynów? Przecież zawsze byliśmy razem! – Agnieszko, to nasza tradycja… – próbowałam tłumaczyć. – Twoja tradycja, mamo. Ja chcę inaczej – odpowiedziała twardo.
Od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać. Agnieszka coraz rzadziej dzwoniła. Kiedy przyjeżdżała do domu, była spięta, jakby bała się powiedzieć za dużo. Paweł zawsze czekał na nią pod domem w samochodzie i denerwował się, jeśli spóźniała się choćby pięć minut. Raz podsłuchałam ich rozmowę przez przypadek:
– Mówiłem ci, żebyś nie rozmawiała z matką o naszych sprawach! – syknął Paweł przez telefon.
– Ale to tylko mama… – próbowała tłumaczyć Agnieszka.
– Nie obchodzi mnie to! Masz być lojalna wobec mnie!
Serce mi pękało. Próbowałam rozmawiać z Markiem:
– Marek, ona się od nas oddala. Paweł ją kontroluje.
– Przesadzasz – machnął ręką mąż. – Młodzi muszą mieć swoje życie.
Ale ja czułam, że tracę córkę.
Z czasem Agnieszka zaczęła znikać z naszego życia. Nie przyjeżdżała na rodzinne obiady, nie odbierała telefonów. Kiedy w końcu udało mi się ją złapać na kawę w mieście, była blada i zmęczona.
– Wszystko w porządku? – zapytałam delikatnie.
– Tak, mamo. Po prostu dużo pracy.
– Paweł cię nie krzywdzi?
Zbladła jeszcze bardziej.
– Nie mów tak! On mnie kocha!
Wiedziałam jednak swoje. Zaczęłam czytać o toksycznych związkach, o manipulacji emocjonalnej. Wszystko pasowało: izolacja od rodziny i przyjaciół, kontrolowanie każdego kroku, wzbudzanie poczucia winy.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jej przyjaciółka Magda:
– Pani Mario, Agnieszka jest coraz bardziej zamknięta w sobie. Paweł zabronił jej spotykać się ze mną. Boję się o nią.
Zebrałam się na odwagę i pojechałam do Warszawy bez zapowiedzi. Zadzwoniłam do drzwi ich mieszkania. Otworzył Paweł.
– Czego pani chce? – zapytał chłodno.
– Chcę zobaczyć córkę.
– Jest zajęta.
Próbowałam go minąć, ale zastawił mi drogę.
– Proszę nie przyjeżdżać bez zapowiedzi. To nasz dom.
Wróciłam do domu roztrzęsiona.
Marek coraz częściej milczał podczas kolacji. W końcu wybuchł:
– Może to twoja wina? Może za bardzo ją kontrolowałaś?
Poczułam się zdradzona przez wszystkich.
Minęły kolejne miesiące. Widziałam Agnieszkę tylko na zdjęciach na Facebooku – uśmiechnięta obok Pawła na tle gór czy morza. Ale jej oczy były smutne.
W końcu nadszedł dzień urodzin Marka. Przygotowałam ulubione ciasto Agnieszki – sernik z malinami. Czekałam na nią do późnego wieczora. Zadzwoniłam raz jeszcze:
– Agnieszko, tata bardzo chciałby cię zobaczyć…
– Przepraszam, mamo. Nie mogę dziś przyjechać.
Położyłam się spać ze ściśniętym sercem. Nad ranem obudził mnie SMS:
„Mamo, nie wiem już kim jestem. Boję się.”
Zadzwoniłam natychmiast, ale nie odebrała. Przez cały dzień chodziłam jak struta. Wieczorem zadzwoniła Magda:
– Pani Mario, Agnieszka przyszła dziś do mnie zapłakana. Powiedziała, że Paweł groził jej odejściem, jeśli jeszcze raz spotka się z rodziną.
Nie spałam całą noc. Rano pojechałam do Warszawy razem z Markiem. Tym razem Agnieszka otworzyła nam drzwi sama – blada, wychudzona, z podkrążonymi oczami.
– Mamo… tato… ja już nie wiem co robić…
Przytuliłam ją mocno.
– Jesteśmy tu dla ciebie. Zawsze.
Paweł wrócił do domu godzinę później i zrobił awanturę:
– Co wy tu robicie?! To moja żona!
Agnieszka rozpłakała się i wybiegła do łazienki.
Marek stanął naprzeciw Pawła:
– To nasza córka! I nie pozwolimy jej krzywdzić!
Tamtego dnia pierwszy raz od dawna poczułam nadzieję – że może jeszcze uda nam się odzyskać Agnieszkę spod wpływu Pawła.
Ale wiem też, że to dopiero początek walki o nią i o naszą rodzinę.
Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matczyna miłość wystarczy, by uratować dziecko przed toksycznym związkiem? Czy ktoś z was też czuł kiedyś taką bezsilność?