Kiedy cisza krzyczy: Moja walka o syna, rodzinę i siebie

– Małgosia, przesadzasz. Kuba po prostu jest wrażliwy, wyrośnie z tego – usłyszałam od mamy, kiedy po raz kolejny próbowałam jej wytłumaczyć, że coś złego dzieje się z moim synem. Siedziałyśmy w kuchni przy herbacie, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Kuba miał wtedy dziewięć lat i od kilku miesięcy coraz częściej zamykał się w sobie, przestawał rozmawiać, płakał bez powodu. Lekarze mówili: „To stres szkolny”, „To taki wiek”, „Niech pani nie panikuje”. Ale ja czułam, że to coś więcej.

Mój mąż, Tomek, początkowo próbował mnie wspierać. Ale z czasem zaczął się wycofywać. – Przestań go niańczyć! – krzyczał pewnego wieczoru, kiedy Kuba zamknął się w łazience i nie chciał wyjść przez godzinę. – Robisz z niego mazgaja! – dodał, trzaskając drzwiami. Wtedy pierwszy raz poczułam się naprawdę sama. Własny mąż nie rozumiał mojego lęku, a ja nie umiałam mu tego wytłumaczyć.

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem, koleżanki szeptały za plecami. – Małgosia znowu na zwolnieniu? – słyszałam przez uchylone drzwi pokoju socjalnego. Ale jak miałam pracować, kiedy codziennie rano musiałam przekonywać Kubę, żeby wstał z łóżka? Kiedy widziałam jego przerażone oczy i drżące ręce? Kiedy słyszałam w nocy jego cichy płacz?

Zaczęłam szukać pomocy. Psycholog szkolny powiedział: – Proszę spróbować więcej rozmawiać z synem. Ale jak rozmawiać z kimś, kto milczy? Kto patrzy na ciebie pustym wzrokiem i nie reaguje na żadne pytania? W końcu trafiłam do psychiatry dziecięcego. Diagnoza: depresja dziecięca. Słowo, które rozdarło moje serce na pół.

Tomek nie chciał słyszeć o lekach. – Nie będziemy truć dziecka chemią! – krzyczał. – To twoja wina! Rozpieściłaś go! – Wtedy pierwszy raz uderzył pięścią w stół tak mocno, że aż podskoczyły talerze. Kuba schował się pod stołem i zaczął szlochać. Ja stałam jak sparaliżowana.

Moja mama powtarzała: – Za naszych czasów dzieci nie miały depresji. To wymysł dzisiejszych czasów. Ojciec milczał, patrzył w telewizor i udawał, że nie słyszy naszych rozmów. Czułam się coraz bardziej osaczona. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią albo ciszą tak gęstą, że aż bolało.

Zaczęłam tracić kontakt z przyjaciółkami. – Nie przesadzaj, Małgośka – mówiła Anka przez telefon. – Każde dziecko czasem ma doła. Przestań się nad nim litować! – A ja coraz częściej płakałam po nocach, żeby nie obudzić Kuby ani Tomka.

Pewnego dnia Kuba zniknął ze szkoły. Zadzwonili do mnie ze świetlicy: – Pani Małgorzato, Kuba nie pojawił się po lekcjach. Szukaliśmy go wszędzie…

Serce mi stanęło. Wybiegłam z pracy bez słowa wyjaśnienia. Znalazłam go godzinę później na placu zabaw pod blokiem, siedział na huśtawce i patrzył w ziemię. Był cały przemoczony od deszczu.

– Kuba… dlaczego uciekłeś? – zapytałam drżącym głosem.
– Bo nikt mnie nie słucha… Nawet ty…

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Przysięgłam sobie wtedy, że nie pozwolę mu zniknąć.

Zaczęliśmy terapię. Ja i Kuba razem. Tomek odmówił udziału. – Nie będę chodził do żadnych psychologów! – wykrzyczał i wyszedł trzaskając drzwiami.

Terapia była trudna. Często wracałam do domu wykończona psychicznie bardziej niż po najcięższym dniu w pracy. Ale powoli zaczynałam rozumieć własne błędy, własne lęki i to, jak bardzo byłam sama ze wszystkim.

Kuba zaczął mówić więcej. O tym, że boi się szkoły, że dzieci się z niego śmieją, że czuje się gorszy od innych. O tym, że czasem chciałby po prostu zniknąć.

Tomek coraz częściej znikał z domu na całe wieczory. W końcu pewnego dnia powiedział: – Nie dam rady tak żyć. Wyprowadzam się.

Nie płakałam wtedy. Byłam już za bardzo zmęczona na łzy.

Rodzice przestali dzwonić codziennie. Mama obraziła się na mnie za to, że „rozbiłam rodzinę”. Ojciec przestał odbierać telefon.

Zostałyśmy z Kubą sami.

Były dni lepsze i gorsze. Czasem wydawało mi się, że już nigdy nie będzie dobrze. Ale potem przychodziły chwile takie jak ta: kiedy Kuba po raz pierwszy od miesięcy przytulił się do mnie i powiedział: – Mamo… dziękuję, że jesteś.

Wtedy wiedziałam, że warto było walczyć.

Dziś jest lepiej. Kuba chodzi do szkoły terapeutycznej, ma nowych kolegów i powoli odzyskuje radość życia. Ja nauczyłam się prosić o pomoc i nie bać się samotności.

Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę musiałam zostać sama?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy walczylibyście o swoje dziecko mimo wszystko?