„Czy miłość usprawiedliwia kłamstwo?” – Historia matki, która musiała wybrać między synem a prawdą

– Mamo, tylko błagam cię, nie mów o tym Kaśce – szeptał Gergorz, mój syn, stojąc w kuchni z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Był wieczór, a przez okno wpadało mdłe światło latarni. Widziałam, jak jego twarz blednie, jakby nagle postarzał się o kilka lat. – Potrzebuję tych pieniędzy, ale ona nie może się dowiedzieć. Obiecujesz?

W tamtej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mi serce. Gergorz zawsze był moją dumą. Pracowity, odpowiedzialny, dobry ojciec dla małego Antosia i kochający mąż dla Kaśki. Ale teraz patrzył na mnie oczami pełnymi lęku i wstydu. Nie pytałam, na co potrzebuje tych pieniędzy. Widziałam tylko, że jest zdesperowany. Może właśnie dlatego zgodziłam się bez słowa.

Przez kolejne dni żyłam jak w letargu. Każde spojrzenie Kaśki wydawało mi się podejrzliwe. Kiedy przychodziła po Antosia, uśmiechała się do mnie szeroko, ale ja czułam, jakby jej uśmiech był maską. – Wszystko w porządku, mamo? – pytała czasem. – Oczywiście – odpowiadałam automatycznie, choć w środku rozsadzało mnie poczucie winy.

Wieczorami nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą rozmowę z synem i synową. Czy dobrze zrobiłam? Czy powinnam była powiedzieć Kaśce prawdę? A może lepiej chronić rodzinę przed niepotrzebnym bólem?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Zofia. – Coś ty taka przygaszona? – zapytała od razu. Zawsze miała nosa do takich rzeczy. – Nic się nie dzieje – skłamałam. Ale ona nie dała się zbyć.

– Słuchaj, jeśli chodzi o Gergorza…

Zamarłam. Skąd mogła wiedzieć? – Co z nim? – zapytałam ostrożnie.

– Widziałam go ostatnio pod bankiem. Wyglądał na zdenerwowanego. Wszystko u was dobrze?

Znowu musiałam kłamać. Po rozmowie długo płakałam w łazience, żeby nikt nie widział moich łez.

Tymczasem Gergorz coraz częściej dzwonił do mnie wieczorami. – Mamo, jeszcze trochę… Jeszcze chwilę muszę poczekać z oddaniem pieniędzy…

– Synu, powiedz mi prawdę. W co ty się wpakowałeś? – zapytałam któregoś razu.

Milczał długo. W końcu wyznał: – Miałem długi… Hazard… Ale już przestałem! Przysięgam! Tylko muszę to spłacić, żeby Kaśka się nie dowiedziała…

Czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Hazard? Mój syn? Przecież zawsze był taki rozsądny! Zaczęłam się zastanawiać, czy to moja wina. Może za bardzo go rozpieszczałam? Może za mało wymagałam?

Od tamtej pory nasze relacje stały się napięte. Każde spotkanie rodzinne było dla mnie udręką. Bałam się spojrzeć Kaśce w oczy. Czułam się jak wspólniczka w oszustwie.

Pewnego dnia Kaśka przyszła do mnie wcześniej niż zwykle. Była blada i roztrzęsiona.

– Mamo… Muszę cię o coś zapytać…

Serce podskoczyło mi do gardła.

– Gergorz zachowuje się dziwnie… Czy coś się stało?

Patrzyła na mnie wyczekująco. Widziałam w jej oczach strach i nadzieję jednocześnie.

– Nie wiem… Może jest przemęczony… – bąknęłam.

Kaśka spuściła wzrok. – Boję się, że coś przede mną ukrywa…

Chciałam ją przytulić i powiedzieć prawdę. Ale nie mogłam zdradzić syna.

Tego wieczoru zadzwonił Gergorz.

– Mamo, błagam cię… Jeśli Kaśka będzie pytać… Powiedz jej, że wszystko jest dobrze…

– Synu, ile jeszcze będziemy tak żyć? – zapytałam rozpaczliwie.

– Jeszcze tylko trochę… Obiecuję…

Ale „trochę” zamieniło się w tygodnie, a potem w miesiące. Zaczęły pojawiać się plotki w rodzinie. Zofia coraz częściej dopytywała o Gergorza. Nawet mój mąż, Andrzej, zauważył, że coś jest nie tak.

– Co wy kombinujecie z tym twoim synkiem? – rzucił któregoś dnia podczas kolacji.

– Nic… Po prostu ma teraz trudniejszy okres…

Andrzej pokręcił głową z niedowierzaniem.

W końcu nadszedł dzień, kiedy wszystko wyszło na jaw. Kaśka znalazła wyciąg z konta i zobaczyła przelew ode mnie do Gergorza. Przyszła do mnie zapłakana.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Dlaczego wszyscy mnie okłamaliście?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Stałyśmy naprzeciw siebie – dwie kobiety połączone miłością do tego samego mężczyzny i rozdzielone przez kłamstwo.

Gergorz próbował tłumaczyć się Kaśce, ale ona była nieugięta.

– Jeśli jeszcze raz mnie okłamiesz, odejdę! – krzyknęła.

Po tej awanturze długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się winna wszystkiemu: długom syna, jego kłamstwom i łzom Kaśki.

Dziś patrzę na moją rodzinę i zastanawiam się: czy naprawdę zrobiłam wszystko dla ich dobra? Czy miłość usprawiedliwia kłamstwo? A może powinnam była od początku postawić na szczerość?

Czasem myślę: „Czy gdybym powiedziała prawdę wcześniej, uratowałabym naszą rodzinę przed bólem? A może wtedy straciłabym syna?”

A wy co byście zrobili na moim miejscu? Czy dla miłości warto kłamać?