„Mój syn powiedział, że nie ma już dla mnie miejsca w jego życiu” – Historia matki, która musiała pogodzić się z utratą własnego dziecka

– Nie ma już dla ciebie miejsca w moim życiu – powiedział Michał, patrząc gdzieś ponad moją głową. Jego głos był spokojny, niemal obojętny. W tej chwili czas się zatrzymał. Siedziałam przy kuchennym stole, dłonie miałam splecione tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W powietrzu unosił się zapach kawy, którą przed chwilą zaparzyłam dla nas obojga. Miało być jak dawniej – rozmowa, śmiech, może nawet łzy wzruszenia. Ale nie takiego wzruszenia się spodziewałam.

Nie podniosłam głosu. Nie płakałam. Nawet nie zareagowałam od razu. Po prostu patrzyłam na niego, jakby był kimś, kogo pierwszy raz widzę. „Nie ma już dla ciebie miejsca w moim życiu” – powtórzył, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił na podłogę.

Michał był moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam go sama, odkąd jego ojciec odszedł do innej kobiety, gdy Michał miał zaledwie pięć lat. Przez lata byłam dla niego wszystkim – matką, ojcem, przyjacielem i powiernikiem. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Odrzucałam własne potrzeby, byle tylko on miał lepiej niż ja w dzieciństwie. Pamiętam, jak tuliłam go w nocy, gdy miał koszmary, jak uczyłam jeździć na rowerze i jak płakałam ze szczęścia, gdy dostał się na studia do Warszawy.

Zawsze myślałam, że jesteśmy sobie bliscy. Nawet kiedy dorastał i coraz częściej zamykał się w swoim pokoju, tłumaczyłam sobie, że to normalne. „Chłopcy tak mają” – mówiła mi sąsiadka pani Zosia. „W końcu wróci do ciebie” – pocieszała mnie mama przez telefon.

Ale Michał nie wrócił. Po studiach został w Warszawie. Rzadko dzwonił, jeszcze rzadziej przyjeżdżał do domu w Radomiu. Zawsze miał wymówkę: praca, dziewczyna, brak czasu. A ja czekałam na każdy jego telefon jak na święto.

Dziś przyjechał po raz pierwszy od dwóch lat. Przywiózł ze sobą nową narzeczoną – Magdę. Ładna dziewczyna, uśmiechnięta, ale czułam dystans od pierwszej chwili. Michał był spięty, nieobecny duchem. Próbowałam rozmawiać o dawnych czasach, o jego dzieciństwie – on tylko przewracał oczami.

– Mamo, przestań już z tymi wspominkami – rzucił zirytowany podczas obiadu.

– Przepraszam… Chciałam tylko…

– Właśnie o to chodzi – przerwał mi ostro. – Ty zawsze chcesz tylko dla mnie dobrze, ale nigdy nie pytasz, czego ja chcę.

Zatkało mnie. Przecież całe życie robiłam wszystko dla niego! Czy naprawdę nigdy nie zapytałam go o zdanie? Czy byłam aż taką egoistką?

Po obiedzie Magda poszła na spacer do parku. Zostaliśmy sami w kuchni. Michał siedział naprzeciwko mnie i bawił się łyżeczką.

– Mamo… Muszę ci coś powiedzieć – zaczął cicho.

Serce mi waliło jak młotem.

– Nie chcę już utrzymywać kontaktu – powiedział bez emocji. – To nie jest twoja wina… Po prostu… Potrzebuję przestrzeni. Chcę żyć po swojemu.

– Ale… Michał… Ja cię kocham…

– Wiem. Ale to nie wystarczy.

Wstał i wyszedł z kuchni. Siedziałam tam jeszcze długo po tym, jak drzwi wejściowe trzasnęły za nim i Magdą.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień po mieszkaniu. Nie mogłam spać ani jeść. W głowie tłukły mi się pytania: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo go kochałam? Czy byłam zbyt opiekuńcza? A może za mało?

Próbowałam dzwonić – nie odbierał. Pisałam SMS-y – bez odpowiedzi. Czułam się jak ktoś zupełnie obcy w jego życiu.

Pewnego wieczoru przyszła do mnie sąsiadka Ania.

– Coś ty taka blada? – zapytała troskliwie.

Opowiedziałam jej wszystko przez łzy.

– Może daj mu czas? – zasugerowała delikatnie. – Mój Tomek też kiedyś zerwał kontakt na rok… Potem wrócił z przeprosinami.

Ale ja wiedziałam, że u nas to coś więcej niż zwykły bunt czy potrzeba niezależności. Michał naprawdę mnie odciął.

Zaczęłam chodzić na spacery po parku, żeby nie zwariować w czterech ścianach. Obserwowałam młode matki z dziećmi i łzy same napływały mi do oczu. Przypominały mi się nasze wspólne chwile: pierwszy dzień w przedszkolu, wycieczki rowerowe nad zalewem, wieczorne czytanie bajek.

Czasem spotykałam panią Zosię.

– Synuś nie dzwoni? – pytała współczująco.

Kręciłam głową i uciekałam wzrokiem.

Minęły miesiące. Zaczęłam powoli godzić się z myślą, że Michała już nie będzie w moim życiu tak jak dawniej. Zaczęłam czytać książki o relacjach rodzinnych, chodzić na spotkania klubu seniora. Poznałam kilka nowych osób – nawet zaprzyjaźniłam się z panem Januszem z sąsiedniego bloku.

Ale pustka po synu bolała najbardziej wieczorami. Siadałam wtedy przy oknie i patrzyłam na światła miasta.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy można kochać za bardzo? Czy rodzic ma prawo oczekiwać wdzięczności od dziecka?

Może to ja wychowałam obcego człowieka…

A może to ja stałam się dla niego obca?

Czy wy też kiedyś poczuliście się tak bardzo samotni we własnej rodzinie?