Oddałam dom córce, a teraz każe mi się wynosić. Czy można wybaczyć taką zdradę?

– Mamo, nie rozumiesz? Ja już nie mogę tak żyć! – głos Joanny odbijał się echem od ścian salonu, które jeszcze niedawno malowałyśmy razem. Stałam przy oknie, ściskając w dłoni kubek zimnej herbaty. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla uderzała prosto w moje serce.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam mętlik. Przecież to mój dom. Mój azyl przez tyle lat. Tu wychowałam Joannę, tu świętowaliśmy jej pierwsze sukcesy, tu płakałyśmy po śmierci taty. Oddałam jej wszystko – nie tylko klucze do domu, ale i całe swoje życie.

– Joasiu, przecież to jest mój dom… – wyszeptałam, ledwo słyszalnie.

– Już nie! – przerwała mi ostro. – Sama podpisałaś akt darowizny. Teraz to ja decyduję, co się tutaj dzieje.

Poczułam, jak nogi uginają się pode mną. Przypomniałam sobie dzień, kiedy podjęłam tę decyzję. Joanna była wtedy świeżo po rozwodzie, z dwójką dzieci na głowie i kredytem do spłacenia. Przyszła do mnie zapłakana, błagając o pomoc. „Mamo, jeśli przepiszesz na mnie dom, bank da mi lepszy kredyt na remont. Będziemy tu razem, będę się Tobą opiekować na starość” – mówiła wtedy.

Nie wahałam się ani chwili. Byłam pewna, że robię dobrze. W końcu rodzina to najważniejsze. A teraz? Teraz własna córka patrzyła na mnie z chłodem w oczach.

– Ale gdzie ja pójdę? – zapytałam cicho.

Joanna wzruszyła ramionami.

– To już nie mój problem. Muszę mieć przestrzeń dla siebie i dzieci. Ty tylko przeszkadzasz.

Przeszkadzam… To słowo dźwięczało mi w uszach przez kolejne dni. Próbowałam rozmawiać z wnukami, ale oni byli zajęci swoimi sprawami. „Babciu, nie wtrącaj się” – rzucił Kacper, kiedy zapytałam go o szkołę. Zosia nawet nie podniosła wzroku znad telefonu.

Wieczorami leżałam w łóżku i płakałam w poduszkę. Przypominałam sobie czasy, gdy Joanna była małą dziewczynką i tuliła się do mnie po koszmarach. Gdy gotowałyśmy razem pierogi na święta i śmiałyśmy się do łez. Gdzie to wszystko się podziało?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

– Mario, co się dzieje? Joanna mówiła, że wyjeżdżasz do sanatorium na stałe?

Zatkało mnie. Nie wiedziałam nawet, że moja córka rozpowiada takie rzeczy.

– Nie wiem jeszcze… – odpowiedziałam wymijająco.

– Jeśli będziesz czegoś potrzebować, pamiętaj, że możesz na mnie liczyć – powiedziała cicho Halina.

Po tej rozmowie długo siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia rodzinne rozstawione na półkach. Na jednym z nich byłam ja z Joanną na wakacjach nad morzem – obie uśmiechnięte, szczęśliwe. Czy to naprawdę ta sama osoba?

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mojego brata, Andrzeja.

– Mario, przyjedź do mnie na jakiś czas – zaproponował bez wahania. – Zobaczysz, może Joannie przejdzie.

Ale ja wiedziałam, że to nie jest chwilowy kaprys. Joanna coraz częściej zamykała się w swoim pokoju z dziećmi, a ja czułam się jak intruz we własnym domu.

Któregoś ranka znalazłam na stole kopertę z wydrukowaną informacją: „Proszę opuścić dom do końca miesiąca”. Pod spodem podpis Joanny.

Serce mi pękło. Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizek – każda sukienka, każdy kubek przypominał mi o lepszych czasach.

Ostatniego wieczoru przed wyjazdem usiadłam z Joanną przy stole.

– Joasiu… Czy naprawdę chcesz mnie wyrzucić?

Spojrzała na mnie bez emocji.

– Tak będzie lepiej dla wszystkich.

Nie odpowiedziałam już nic. Wyszłam z kuchni i zamknęłam za sobą drzwi.

Teraz siedzę w pokoju u Andrzeja i patrzę przez okno na obcy ogród. Czuję pustkę i żal. Zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt uległa? Czy za bardzo ufałam?

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy rodzina naprawdę jest najważniejsza, jeśli potrafi tak bardzo zranić?