Śniadanie z teściową: Kiedy pomoc staje się ciężarem – historia o dumie, rodzinie i chorobie dziecka
– Naprawdę uważasz, że nie potrafię nawet ugotować jajka? – wybuchłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Ilona, moja teściowa, stała przy kuchennym blacie z założonymi rękami i patrzyła na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze wyprowadzał mnie z równowagi.
– Nie o to chodzi, Marto. Po prostu… gdybyś trochę lepiej zorganizowała poranki, Lili nie musiałaby biegać po mieszkaniu z mokrymi włosami – odpowiedziała, nie spuszczając ze mnie wzroku.
W tej chwili miałam ochotę rzucić ściereczką o podłogę i wybiec z kuchni. Zamiast tego zacisnęłam zęby. Mój mąż, Tomek, udawał, że nie słyszy. Siedział przy stole z gazetą, ale widziałam, jak jego palce nerwowo bębnią w blat.
Od kiedy przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania na warszawskim Ursynowie, Ilona przychodziła do nas codziennie rano. Pomagała przy Lili, gotowała śniadania, czasem nawet prasowała Tomkowi koszule. Z początku byłam wdzięczna – miałam czas na pracę zdalną i mogłam spokojnie wypić kawę. Ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej jak gość we własnym domu. Każda jej uwaga bolała bardziej niż poprzednia.
– Może powinniście zatrudnić nianię – rzuciła nagle Ilona. – Skoro nie radzicie sobie sami.
To było jak policzek. Lili wbiegła do kuchni w piżamie, kaszląc i trzymając się za gardło. – Mamo, boli mnie…
W jednej chwili zapomniałam o kłótni. Przyklękłam przy niej i dotknęłam jej czoła – gorące jak piec. Ilona natychmiast podeszła bliżej.
– Daj termometr – powiedziała krótko.
Zmierzyłyśmy gorączkę: 39,2. Lili zaczęła płakać. Tomek odłożył gazetę i spojrzał na mnie bezradnie.
– Zadzwonię do przychodni – powiedziałam drżącym głosem.
Ilona już szukała syropu przeciwgorączkowego w szafce. Przez chwilę działałyśmy razem, bez słów, jakbyśmy zapomniały o wszystkim innym.
Lekarka kazała obserwować Lili i podać leki. Cały dzień spędziłam przy jej łóżku. Ilona zrobiła rosół i zostawiła go na kuchence. Wieczorem usiadła obok mnie w salonie.
– Marto… Ja wiem, że jestem uparta. Ale ty też jesteś dumna. Chcę wam pomóc, ale nie chcę być ciężarem.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na śpiącą Lili i czułam się winna – za to, że nie potrafię być idealną matką ani idealną synową.
Następnego ranka Ilona nie przyszła. W mieszkaniu panowała cisza, której dawno nie słyszałam. Tomek poszedł do pracy wcześniej niż zwykle. Lili spała niespokojnie.
Próbowałam ogarnąć wszystko sama: śniadanie, leki, sprzątanie. Po południu zadzwoniła mama:
– Jak Lili?
– Lepiej… Ale mamo, czuję się taka bezradna. Ilona się obraziła i nie wiem, co robić.
– Może po prostu powiedz jej prawdę? Że boisz się prosić o pomoc, bo nie chcesz wyjść na słabą?
Wieczorem zadzwoniłam do Ilony. Odebrała po kilku sygnałach.
– Przepraszam – powiedziałam cicho. – Potrzebuję cię tu. Lili też.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przyjdę rano – odpowiedziała w końcu.
Kiedy przyszła następnego dnia, była inna – mniej surowa, bardziej zmęczona. Usiadłyśmy razem przy stole z herbatą.
– Wiesz… Ja też kiedyś byłam młodą matką – zaczęła Ilona. – Moja teściowa była jeszcze gorsza ode mnie. Ale bez niej bym sobie nie poradziła.
Spojrzałam na nią inaczej niż zwykle. Może jej krytyka to po prostu inny sposób okazywania troski?
Lili powoli wracała do zdrowia. Ja nauczyłam się prosić o pomoc – choćby z drżącym głosem i łzami w oczach. Ilona przestała komentować moje metody wychowawcze tak często jak dawniej.
Czasem myślę: czy naprawdę musimy ranić się słowami, żeby nauczyć się być razem? Czy duma jest ważniejsza niż rodzina? Może właśnie w tych najtrudniejszych chwilach uczymy się siebie nawzajem najbardziej…