Spotkanie o Zmierzchu: Powrót do Przeszłości i Cień Niewypowiedzianych Słów
— Kasia, czy ty mnie w ogóle słuchasz? — głos mamy przebił się przez szum moich myśli, kiedy stałyśmy w kuchni, a przez okno wpadało ciepłe światło czerwcowego zmierzchu. Miałam wtedy czternaście lat i byłam przekonana, że jestem najbrzydszą dziewczyną w klasie. Niska, chuda, z rudymi włosami, które zawsze sterczały na wszystkie strony. Mama powtarzała: „Córeczko, rozwinięcie jak pączek róży jeszcze przed tobą”, ale wtedy nie wierzyłam w żadne róże. Patrzyłam z zazdrością na jasnowłose koleżanki i marzyłam, żeby choć raz ktoś spojrzał na mnie tak, jak chłopcy patrzyli na Magdę czy Anię.
Minęło dwadzieścia lat. Wróciłam do rodzinnego miasta na spotkanie klasowe. Wysiadłam z pociągu na dworcu w Olsztynie i poczułam znajomy zapach deszczu na rozgrzanym asfalcie. W ręku ściskałam zaproszenie, które przyszło kilka tygodni wcześniej. „Spotkanie o zmierzchu – 20 lat później”. Przez chwilę miałam ochotę zawrócić, ale coś mnie pchało naprzód. Może ciekawość, może potrzeba zamknięcia pewnych spraw.
W hotelu przy rynku zobaczyłam pierwsze znajome twarze. Magda – wciąż piękna, choć już z pierwszymi zmarszczkami wokół oczu. Tomek – kiedyś klasowy żartowniś, dziś poważny prawnik z Warszawy. I ja – Kasia, która przez lata próbowała udowodnić sobie i światu, że jest coś warta. Pracowałam jako psycholożka dziecięca w Gdańsku, miałam męża i syna, ale wciąż czułam się tą samą niepozorną dziewczynką z rudymi włosami.
— Kasia! — usłyszałam nagle za plecami głos, który rozpoznałabym wszędzie. To był Marek. Mój pierwszy chłopak, a raczej chłopak, którym byłam zauroczona przez całą podstawówkę. Nigdy nie miałam odwagi mu tego powiedzieć. On zawsze był blisko Magdy.
— Cześć — odpowiedziałam niepewnie, czując jak serce bije mi szybciej.
— Ale się zmieniłaś! — uśmiechnął się szeroko. — Pamiętasz nasze wycieczki rowerowe nad jezioro?
Pamiętałam wszystko. Każdy śmiech, każde spojrzenie ukradkiem, każde upokorzenie, kiedy ktoś śmiał się z moich piegów albo krzyczał za mną „Ruda!” na szkolnym korytarzu.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy długim stole w restauracji. Rozmowy toczyły się wokół pracy, dzieci, sukcesów i porażek. Ktoś zapytał o moją mamę. Zamilkłam na chwilę.
— Mama… — zaczęłam cicho — zmarła dwa lata temu. Nie zdążyłam jej powiedzieć wielu rzeczy.
Zapadła cisza. Magda ścisnęła moją dłoń pod stołem.
— Wiesz… — odezwała się po chwili — zawsze ci zazdrościłam tej waszej bliskości. Ja z moją matką nigdy nie potrafiłam rozmawiać.
Poczułam ukłucie żalu. Przez lata miałam pretensje do mamy o to, że nie rozumiała moich kompleksów, że nie potrafiła mnie obronić przed światem. Dopiero po jej śmierci zrozumiałam, jak bardzo mnie kochała i jak bardzo się starała.
Po kolacji wyszliśmy na taras. Nad miastem zapadał zmierzch, a powietrze pachniało bzami. Marek podszedł do mnie i przez chwilę milczeliśmy.
— Kasia… — zaczął niepewnie — chciałem ci coś powiedzieć już dawno temu. Wiesz… wtedy w ósmej klasie…
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— Myślałem o tobie częściej niż myślisz — dokończył cicho.
Zaśmiałam się przez łzy.
— A ja byłam przekonana, że jestem dla ciebie niewidzialna.
— Byłaś najodważniejsza z nas wszystkich — powiedział nagle poważnie. — Tylko ty miałaś odwagę być sobą.
Przez chwilę poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął ze mnie ciężar lat milczenia i niewypowiedzianych słów.
Następnego dnia odwiedziłam dom rodzinny. Ojciec siedział przy stole z gazetą i nawet nie podniósł wzroku, kiedy weszłam.
— Wróciłaś? Na długo? — zapytał chłodno.
— Tylko na chwilę — odpowiedziałam cicho.
Między nami od zawsze była przepaść. Po śmierci mamy ojciec zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Nigdy nie zaakceptował mojej pracy ani wyborów życiowych. Uważał, że powinnam zostać w Olsztynie i założyć rodzinę „po bożemu”.
— Tata… — zaczęłam niepewnie — chciałabym kiedyś porozmawiać o mamie.
— Nie teraz — uciął krótko i wrócił do czytania.
Wyszłam z domu ze ściśniętym gardłem. Przez całe życie próbowałam zasłużyć na jego uznanie i nigdy mi się to nie udało. Może dlatego tak bardzo zależało mi na opinii innych ludzi? Może dlatego tak długo nie potrafiłam zaakceptować siebie?
Wieczorem spotkałam się jeszcze raz z Markiem nad jeziorem Ukiel. Siedzieliśmy na pomoście i patrzyliśmy na zachód słońca.
— Wiesz… — powiedziałam cicho — czasem myślę, że całe życie uciekam przed samą sobą.
Marek spojrzał na mnie uważnie.
— Każdy z nas przed czymś ucieka. Ale czasem trzeba się zatrzymać i pozwolić sobie być szczęśliwym.
Milczeliśmy długo. Czułam spokój, jakiego nie czułam od lat.
Kiedy wracałam do Gdańska, patrzyłam przez okno pociągu na przesuwające się pola i lasy Warmii. Myślałam o mamie, ojcu, Marku i wszystkich niewypowiedzianych słowach.
Czy można naprawdę pogodzić się ze swoją przeszłością? Czy da się wybaczyć sobie to wszystko, czego nie powiedzieliśmy najbliższym? Może właśnie o to chodzi w dorosłości – żeby nauczyć się żyć z własnymi niedoskonałościami i pozwolić sobie na odrobinę szczęścia.