Nieproszeni goście w moim domu – opowieść o zdradzie i sile
Już na klatce schodowej poczułam niepokój. Moje mieszkanie na warszawskiej Pradze zawsze witało mnie ciszą i zapachem kawy, który zostawiałam rano. Tym razem drzwi były uchylone, a zza nich dobiegał śmiech – nie mój, nie mojego męża, nie mojej córki. Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę zawrócić, udawać, że to nie mój dom, że to nie moja historia. Ale przecież nie mogłam. To był mój dom. Mój azyl.
Weszłam powoli, starając się nie robić hałasu. W korytarzu leżały obce buty – męskie, duże, brudne od błota. W salonie zobaczyłam ich: moja siostra Marta, jej nowy chłopak Bartek, a obok nich… mój mąż Paweł. Siedzieli razem przy stole, popijali wino i śmiali się z czegoś, czego nie rozumiałam. Moja córka Zosia siedziała skulona w kącie z telefonem w ręku, udając, że ich nie słyszy.
– O, Anka! – Marta podniosła wzrok i uśmiechnęła się szeroko. – Wpadliśmy na chwilę. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
Nie odpowiedziałam od razu. Spojrzałam na Pawła. Unikał mojego wzroku. W jego oczach zobaczyłam coś obcego – cień winy albo strachu. Bartek podniósł kieliszek w moją stronę.
– Chcesz się napić? – zapytał z udawaną uprzejmością.
– Nie – odpowiedziałam chłodno. – Chciałabym wiedzieć, co tu się dzieje.
Marta wzruszyła ramionami i zaczęła opowiadać o tym, jak straciła mieszkanie po kłótni z właścicielem i jak Paweł zaproponował jej, żeby się na jakiś czas zatrzymała u nas. Słuchałam tego wszystkiego jak przez mgłę. Nikt mnie o niczym nie poinformował. Nikt mnie nie zapytał.
– To tylko na kilka dni – dodał Paweł cicho.
– Kilka dni? – powtórzyłam, czując jak narasta we mnie gniew. – A może kilka tygodni? Miesięcy? Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć?
Marta spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Zawsze byłaś taka spięta, Anka. Trochę luzu by ci się przydało.
Wtedy pękłam. Wybiegłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam łzom płynąć. Czułam się zdradzona przez wszystkich: przez Pawła, który podjął decyzję za moimi plecami; przez Martę, która zawsze potrafiła manipulować ludźmi; przez samą siebie, bo pozwoliłam im wejść mi na głowę.
Przez następne dni dom przestał być moim miejscem. Marta i Bartek rozgościli się na dobre – ich rzeczy zajmowały coraz więcej przestrzeni, ich głosy zagłuszały moje myśli. Paweł coraz częściej wychodził z Bartkiem „na piwo”, a Zosia zamykała się w swoim pokoju.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Marty i Pawła w kuchni.
– Ona sobie nie radzi – mówiła Marta szeptem. – Może powinna gdzieś wyjechać na jakiś czas? My się wszystkim zajmiemy.
– Nie wiem… – zawahał się Paweł. – To jej dom.
– Ale przecież ty też tu mieszkasz! – syknęła Marta. – Zawsze byłaś pod jej pantoflem!
Zamarłam za drzwiami. Poczułam się jak intruz we własnym życiu.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Pawłem.
– Musimy ustalić zasady – powiedziałam stanowczo. – To jest mój dom i nie będę tolerować tego chaosu.
Paweł spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Może powinnaś trochę odpuścić? Marta naprawdę potrzebuje pomocy.
– A ja? Ja też potrzebuję pomocy! – wykrzyknęłam. – Ale nikt mnie o nic nie pyta!
Wtedy usłyszałam trzask drzwi. To Zosia wybiegła z pokoju i pobiegła do Marty.
– Mamo, czemu wszyscy się kłócicie? – zapytała cicho.
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
Wieczorem znalazłam Martę w kuchni.
– Musisz się wyprowadzić – powiedziałam bez ogródek.
Marta spojrzała na mnie z pogardą.
– Myślisz tylko o sobie! Zawsze byłaś egoistką!
– Nie pozwolę ci zniszczyć mojego domu – odpowiedziałam drżącym głosem.
Tego wieczoru Paweł spał na kanapie. Ja nie spałam wcale.
Następnego dnia Marta spakowała rzeczy i wyszła bez słowa pożegnania. Bartek rzucił mi tylko zimne spojrzenie. Paweł długo milczał, a potem powiedział:
– Może rzeczywiście powinniśmy zrobić sobie przerwę.
Zostałam sama z Zosią w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze dni czułam ulgę, potem przyszła samotność i żal. Ale z każdym kolejnym rankiem odzyskiwałam siły. Zaczęłam dbać o siebie, wychodzić na spacery, rozmawiać z córką o jej lękach i marzeniach.
Dziś wiem, że dom to nie tylko ściany i meble, ale przede wszystkim granice, których trzeba pilnować nawet przed najbliższymi. Czy można wybaczyć zdradę tym, których kochamy? Czy lepiej zostać samemu niż żyć wśród ludzi, którzy nas ranią?
Czasem myślę: czy to ja byłam winna tej katastrofy? Czy może każdy z nas nosi w sobie cień zdrady?