Portfel mojego męża i moja złota klatka: Moja walka o wolność w zimnym małżeństwie

— Znowu wydałaś za dużo na zakupy, Aniu? — głos Piotra przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, a łzy cisnęły mi się do oczu. — To tylko mleko i chleb — odpowiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy. — Wiesz, że musimy oszczędzać. — Jego ton był lodowaty, jak zawsze, gdy chodziło o pieniądze.

Od dwunastu lat żyję w tym domu, który miał być naszym wspólnym szczęściem. Kiedyś wierzyłam, że miłość wystarczy. Że wystarczy być dobrą żoną, matką, dbać o dom i dzieci. Ale z każdym rokiem coraz bardziej czułam się jak więzień. Piotr zarabiał dobrze — to prawda. Nigdy nie brakowało nam na rachunki, dzieci miały wszystko, czego potrzebowały. Ale ja? Ja byłam tylko dodatkiem do jego sukcesu. Portfel Piotra był moją złotą klatką.

Pamiętam dzień naszego ślubu. Mama płakała ze wzruszenia, tata ściskał mi dłoń tak mocno, jakby chciał mnie ostrzec. „Pamiętaj, Aniu, szczęście to nie tylko pieniądze” — szeptał mi do ucha. Wtedy nie rozumiałam tych słów. Dziś brzmią we mnie jak echo.

Z czasem Piotr zaczął kontrolować każdy grosz. — Po co ci nowa sukienka? Przecież masz już jedną czarną — mówił z uśmiechem, który nie sięgał oczu. — Nie musisz pracować, ja wszystko zapewnię — powtarzał, gdy próbowałam wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim. W końcu przestałam próbować. Przestałam marzyć.

Moje dni wyglądały tak samo: śniadanie dla dzieci, szkoła, zakupy, sprzątanie, obiad, kolacja. Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Czułam się niewidzialna. Nawet dzieci zaczęły traktować mnie jak cień — odrabiały lekcje w swoich pokojach, a Piotr zamykał się w gabinecie z laptopem.

Najgorsze były weekendy. Wtedy Piotr zabierał nas do swoich rodziców albo na rodzinne obiady do drogich restauracji. Tam grałam rolę idealnej żony: uśmiechałam się, kiwałam głową, chwaliłam męża za sukcesy zawodowe. W środku krzyczałam z bezsilności.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra z jego matką przez telefon:
— Ania powinna być wdzięczna, że ma taki dom i męża jak ty — mówiła teściowa.
— Wiem, mamo. Ale ona ciągle czegoś chce… — odpowiedział Piotr z irytacją.
Zacisnęłam pięści. Czy naprawdę powinnam być wdzięczna za życie bez miłości?

Zaczęłam pisać pamiętnik. Tylko tam mogłam być sobą. Pisałam o marzeniach sprzed lat: o pracy w bibliotece, o podróżach po Polsce, o własnych pieniądzach na koncie. Pisałam o samotności i o tym, jak bardzo brakuje mi rozmowy z kimś, kto mnie rozumie.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Ola — dawna przyjaciółka ze studiów.
— Aniu, co u ciebie? Dawno się nie widziałyśmy!
— Wszystko dobrze… — zaczęłam mechanicznie.
— Naprawdę? Bo słyszę w twoim głosie smutek.
Rozpłakałam się. Ola słuchała cierpliwie.
— Musisz coś zmienić — powiedziała stanowczo. — Jesteś młoda, masz prawo być szczęśliwa.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa Oli i taty sprzed lat. Czy naprawdę mam prawo chcieć więcej?

Następnego dnia spróbowałam porozmawiać z Piotrem.
— Chciałabym wrócić do pracy — powiedziałam niepewnie przy śniadaniu.
Spojrzał na mnie jak na dziecko.
— Po co? Przecież masz wszystko. Zajmij się domem i dziećmi.
— Ale ja… czuję się samotna.
Wzruszył ramionami.
— Nie przesadzaj.

Wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam szukać pracy po kryjomu. Wysłałam CV do kilku bibliotek i księgarni w Warszawie. Po tygodniu zadzwoniła pani z biblioteki na Ochocie:
— Pani Anno, zapraszamy na rozmowę kwalifikacyjną!
Serce biło mi jak oszalałe.

Nie powiedziałam Piotrowi o rozmowie. Pojechałam tam rano pod pretekstem wizyty u lekarza. Siedziałam wśród regałów pełnych książek i czułam się jak w domu.
— Ma pani świetne kwalifikacje — powiedziała dyrektorka biblioteki z uśmiechem. — Chcielibyśmy panią zatrudnić na pół etatu.
Łzy napłynęły mi do oczu ze wzruszenia.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i powiedziałam Piotrowi prawdę.
— Dostałam pracę w bibliotece — powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Zwariowałaś? Kto będzie zajmował się domem?
— Poradzimy sobie… Ja muszę spróbować żyć inaczej.
Wybuchnął śmiechem pełnym pogardy.
— Ty? Pracować za grosze? To śmieszne!

Przez kolejne dni Piotr był chłodny i milczący. Dzieci patrzyły na mnie pytająco.
— Mamo, czy wszystko w porządku? — zapytała Zosia pewnego wieczoru.
Przytuliłam ją mocno.
— Tak, kochanie. Mama musi nauczyć się być szczęśliwa.

Pierwszy dzień w pracy był jak powiew świeżego powietrza po latach duszenia się w zamkniętym pokoju. Poznałam nowych ludzi, rozmawiałam z czytelnikami o książkach i czułam się potrzebna.

Piotr coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Czułam napięcie w powietrzu przed każdym naszym spotkaniem. Wiedziałam jednak jedno: nie chcę już wracać do dawnego życia.

Dziś siedzę przy kuchennym stole i piszę te słowa do was — kobiet takich jak ja. Wiem, że wiele z was tkwi w złotej klatce cudzych oczekiwań i pieniędzy. Ale wiem też, że można znaleźć w sobie siłę do zmiany.

Czy naprawdę musimy wybierać między bezpieczeństwem a własnym szczęściem? Czy odwaga do życia po swojemu jest luksusem tylko dla wybranych? Może czas przestać się bać i zacząć żyć naprawdę?