„Twoja córka nie jedzie nad morze, ale pieniądze na wyjazd i tak są potrzebne” – historia rodzinnych rozczarowań i walki o sprawiedliwość
– Magda, nie przesadzaj, przecież to tylko pieniądze – usłyszałam w słuchawce głos mojej mamy. Był chłodny, stanowczy, jakby cała ta sytuacja była czymś zupełnie naturalnym. Stałam przy kuchennym blacie, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Moja córka, Zosia, siedziała przy stole i rysowała coś na kartce. Miała dziesięć lat i od tygodnia marzyła o wakacjach nad morzem. O tym samym wyjeździe, na który mama postanowiła zabrać tylko syna mojego brata – Kacpra.
– Mamo, ale dlaczego Zosia nie może jechać? – zapytałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Przecież zawsze powtarzasz, że wszystkie wnuki są dla ciebie ważne.
– Magda, nie zaczynaj znowu. Kacper jest młodszy, bardziej potrzebuje zmiany otoczenia. Zosia już była nad morzem dwa lata temu z klasą. Poza tym, nie mam siły zajmować się dwójką dzieci na raz – odpowiedziała bez cienia wahania.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. To nie był pierwszy raz, kiedy mama dawała mi do zrozumienia, że dzieci mojego brata są dla niej ważniejsze. Od zawsze miałam wrażenie, że to on jest jej oczkiem w głowie. Ja – ta odpowiedzialna, samodzielna, radząca sobie sama. On – wieczny chłopiec, któremu trzeba pomagać.
– Ale pieniądze na wyjazd się przydadzą – dodała jeszcze mama. – Wiesz przecież, że wszystko drożeje. Możesz przelać mi te pięćset złotych do końca tygodnia?
Zaniemówiłam. Moja córka nie jedzie nad morze, ale ja mam zapłacić za wyjazd jej kuzyna? Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę.
– Mamo, to chyba jakiś żart – powiedziałam w końcu drżącym głosem. – Nie rozumiem tego. Zosia będzie siedzieć w domu, a ja mam sponsorować wakacje Kacpra?
– Magda, nie bądź egoistką! To rodzina! – usłyszałam jeszcze zanim rozłączyła się bez słowa pożegnania.
Usiadłam ciężko na krześle. Zosia spojrzała na mnie spod długich rzęs.
– Mamusiu, czy ja pojadę kiedyś z babcią nad morze? – zapytała cicho.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez gardło nie chciały mi przejść żadne słowa pocieszenia. Przypomniałam sobie wszystkie te sytuacje z dzieciństwa: kiedy brat dostawał nowy rower, a ja używany po kuzynce; kiedy mama chwaliła jego oceny na wywiadówkach, a moje sukcesy przechodziły bez echa. Myślałam wtedy, że to minie, że dorosłość wszystko wyrówna. Ale teraz widziałam wyraźnie: historia się powtarza.
Wieczorem zadzwonił do mnie brat.
– Magda, słyszałem, że się pokłóciłaś z mamą – zaczął bez ogródek. – Po co robisz aferę? Przecież to tylko wyjazd.
– Tylko wyjazd? – powtórzyłam z goryczą. – Ty naprawdę nie widzisz różnicy w tym, jak mama traktuje nasze dzieci?
– Daj spokój. Kacper miał trudny rok w szkole, należy mu się trochę odpoczynku. Zosia jest starsza, poradzi sobie.
– Ale ona też czuje się odrzucona! – krzyknęłam. – Czy ty naprawdę tego nie widzisz?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Magda… zawsze byłaś przewrażliwiona – rzucił w końcu brat i rozłączył się.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo mamy i brata. Czy rzeczywiście przesadzam? Czy może przez lata nauczyłam się tłumić własne uczucia i teraz wszystko wychodzi ze zdwojoną siłą?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z mamą twarzą w twarz. Pojechałam do niej po pracy. Siedziała w kuchni i obierała ziemniaki.
– Mamo… musimy porozmawiać – zaczęłam spokojnie.
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– O czym jeszcze? Wszystko już powiedziałyśmy przez telefon.
– Nie wszystko. Chcę wiedzieć dlaczego traktujesz Zosię inaczej niż Kacpra. Dlaczego zawsze muszę udowadniać ci swoją wartość? Dlaczego nigdy nie mogę liczyć na twoje wsparcie?
Mama odłożyła nóż i westchnęła ciężko.
– Magda… ty zawsze byłaś taka silna. Nigdy nie potrzebowałaś tyle uwagi co twój brat. On był słabszy…
– Ale ja też jestem twoją córką! Zosia jest twoją wnuczką! – przerwałam jej ze łzami w oczach.
Przez chwilę milczałyśmy obie. W końcu mama powiedziała cicho:
– Może rzeczywiście powinnam była bardziej się starać… Ale teraz już za późno.
Poczułam narastający żal i gniew. Za wszystkie lata tłumionych emocji, za każdą niesprawiedliwość, którą musiałam przełknąć w imię „rodzinnej zgody”.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Zosia przytuliła się do mnie mocno.
– Mamusiu… ja cię kocham najbardziej na świecie – szepnęła.
Pocałowałam ją w głowę i obiecałam sobie jedno: nigdy nie pozwolę jej poczuć się gorszą tylko dlatego, że ktoś inny jest „ulubiony”.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze rodzin żyje w cieniu takich niesprawiedliwości? Czy naprawdę musimy godzić się na to tylko dlatego, że „tak było zawsze”? A może najwyższy czas zawalczyć o własną wartość i sprawiedliwość – nawet jeśli oznacza to burzenie rodzinnych mitów?