„Babcia zostawiła ci dom, teraz twoja kolej się nią zająć” – historia, która zmieniła moje życie
— Mamo, ona już nie daje rady sama. Wczoraj znowu zapomniała wyłączyć gaz. — Mój głos drżał, gdy trzymałam telefon przy uchu, patrząc na babcię śpiącą niespokojnie na kanapie. — Co mamy zrobić?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej ciężki oddech. — Twoja babcia zostawiła ci dom, teraz twoja kolej się nią zająć — powiedziała w końcu chłodno. — Ja już swoje zrobiłam.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę. Wiedziałam, że mama nie była blisko z babcią, ale nie sądziłam, że tak łatwo umyje ręce od odpowiedzialności. Przecież to jej matka! Ale to ja byłam tą „wybraną”, bo babcia zapisała mi dom w testamencie. Dom, który od zawsze był dla mnie azylem, miejscem dziecięcych wakacji, zapachu drożdżowego ciasta i ciepłych koców.
Teraz miał stać się więzieniem.
Usiadłam na podłodze w kuchni i zaczęłam płakać. Mój mąż, Tomek, wszedł cicho do pomieszczenia. — Co się stało? — zapytał z troską.
— Mama mówi, że to moja sprawa. Że babcia zostawiła mi dom, więc teraz ja mam się nią opiekować.
Tomek westchnął ciężko. — Kochanie, przecież mamy dwójkę dzieci, pracujesz na pełen etat… Jak ty to sobie wyobrażasz?
Nie wiedziałam. Czułam tylko narastający ciężar odpowiedzialności. Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Babcia coraz częściej zapominała o podstawowych rzeczach: nie pamiętała, czy jadła śniadanie, gubiła klucze, czasem nie poznawała mnie przez chwilę.
Zadzwoniłam do mamy jeszcze raz. — Mamo, proszę cię, pomóż mi. Może mogłabyś przyjechać na kilka dni? Albo chociaż porozmawiać z nią?
— Nie mam czasu na takie rzeczy — odpowiedziała sucho. — Poza tym ona nigdy nie była dla mnie dobrą matką. Ty dostałaś dom, więc ty się nią zajmij.
Poczułam się jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Przypomniały mi się wszystkie rodzinne święta, podczas których mama i babcia siedziały po przeciwnych stronach stołu i nie zamieniły ze sobą ani słowa. Zawsze myślałam, że to jakieś drobne nieporozumienia sprzed lat. Teraz widziałam, jak głęboka była ta rana.
Zaczęłam szukać pomocy na własną rękę. Dzwoniłam po opiekunkach środowiskowych, pytałam o domy opieki. Każda rozmowa kończyła się podobnie: „Proszę pani, lista oczekujących jest bardzo długa”, „Koszt miesięczny to ponad cztery tysiące złotych”, „Możemy przyjść raz w tygodniu na godzinę”.
W pracy szefowa patrzyła na mnie coraz bardziej krzywo. Spóźnienia, nagłe wyjścia, telefony w trakcie spotkań… W końcu wezwała mnie do siebie.
— Aniu, rozumiem twoją sytuację rodzinną, ale musisz zdecydować: albo praca, albo opieka nad babcią. Nie możemy sobie pozwolić na takie rozpraszanie.
Wróciłam do domu i wybuchłam płaczem przy Tomku.
— Może powinniśmy sprzedać ten dom i wynająć coś mniejszego? Albo oddać babcię do domu opieki? — zaproponował ostrożnie.
— Nie mogę jej tego zrobić! Obiecałam jej kiedyś, że nigdy nie trafi do żadnego domu starców… — szlochałam.
Dni mijały w napięciu. Dzieci zaczęły pytać, dlaczego mama jest ciągle smutna i zmęczona. Babcia coraz częściej mówiła rzeczy bez sensu albo płakała bez powodu.
Pewnego wieczoru usłyszałam hałas w kuchni. Wbiegłam tam i zobaczyłam babcię próbującą wyjąć garnek z wrzątkiem z kuchenki gazowej. Oparzyła sobie rękę.
— Dlaczego mnie tu trzymasz?! — krzyczała przez łzy. — Chcę do domu! Chcę do mojej mamy!
Serce mi pękało.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy po raz ostatni.
— Mamo, ja już nie daję rady. Potrzebuję twojej pomocy. To twoja matka!
— Nie dzwoń już do mnie w tej sprawie — usłyszałam zimno w słuchawce. — Każdy ma swoje życie.
Zrozumiałam wtedy, że jestem sama z tym wszystkim.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w transie: praca-opieka-dom-praca-opieka-dom. Zaczęłam mieć ataki paniki, nie spałam po nocach. Dzieci przestały zapraszać koleżanki do domu, bo „babcia jest dziwna”. Tomek coraz częściej wychodził wieczorami „na siłownię”, ale wiedziałam, że po prostu ucieka od tej atmosfery.
Któregoś dnia znalazłam w szufladzie stare listy babci do mojej mamy. Pełne były przeprosin i próśb o kontakt. Zrozumiałam wtedy, że ta rodzinna rana nigdy się nie zagoiła i że ja płacę za błędy poprzednich pokoleń.
W końcu podjęłam decyzję: zatrudniłam opiekunkę na kilka godzin dziennie i poprosiłam Tomka o wsparcie przy dzieciach. Zredukowałam etat w pracy i zaczęłam terapię.
Babcia powoli gasła, ale przynajmniej nie była sama.
Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy naprawdę musimy płacić tak wysoką cenę za rodzinne tajemnice i niedopowiedzenia? Czy dom po babci był darem czy przekleństwem?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można pogodzić lojalność wobec rodziny z własnym szczęściem?