Nie dzwoń po dziewiątej! Noc, która rozdarła moją rodzinę

– Mamo…? – Głos Zosi był tak cichy, że ledwo go usłyszałam przez szum w słuchawce. Spojrzałam na zegarek – 21:37. W naszym domu obowiązywała niepisana zasada: nie dzwonimy po dziewiątej, chyba że stało się coś naprawdę ważnego. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe.

– Zosiu, co się stało? – próbowałam mówić spokojnie, choć już czułam, jak panika ściska mi gardło.

– Mamo… ja… nie wiem, co robić… Tata…

Zamarłam. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak. Marek wracał coraz później, coraz częściej czuć było od niego alkohol. Zosia miała dopiero siedemnaście lat, a już widziałam w jej oczach cień dorosłości, której nie powinna jeszcze znać.

– Gdzie jesteś? – zapytałam, podnosząc się z łóżka i szukając kapci.

– W domu. Tata… zamknął się w łazience i krzyczy do siebie. Boję się, mamo.

Wybiegłam z mieszkania bez kurtki, z kluczami w dłoni i sercem w gardle. Mieszkałam od Marka od dwóch miesięcy – po naszej ostatniej kłótni postanowiłam odejść, ale Zosia została z ojcem. Wierzyłam, że to dla niej lepiej – miała szkołę, przyjaciół, swoje miejsce. Teraz przeklinałam tę decyzję.

Biegłam przez ciemne ulice Warszawy, mijając zamknięte sklepy i światła latarni. W głowie kłębiły mi się myśli: Co jeśli Marek zrobi coś głupiego? Co jeśli Zosia…

Drzwi otworzyła mi zapłakana córka. Rzuciła mi się na szyję, a ja poczułam jej drżące ciało.

– Mamo, on mówił, że już nie chce żyć…

Przez chwilę stałyśmy tak w przedpokoju, obie bezradne wobec rozpaczy dorosłego mężczyzny za zamkniętymi drzwiami łazienki. Słyszałam jego krzyki, przekleństwa rzucane w pustkę.

– Marek! Otwórz! – waliłam pięścią w drzwi. – Marek, do cholery!

Cisza. Potem szloch. Potem znowu cisza.

Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Widziałam w nich strach i wyrzut: „Dlaczego mnie tu zostawiłaś?”

Usiadłyśmy na podłodze pod drzwiami łazienki. Trzymałam ją za rękę i szeptałam: „Już dobrze, jestem tu.” Ale dobrze nie było.

Po godzinie Marek wyszedł. Blady, z podkrążonymi oczami, spojrzał na nas jak na obce osoby.

– Przepraszam – wymamrotał i zamknął się w sypialni.

Zosia zasnęła wtulona we mnie na kanapie. Ja nie spałam całą noc. Myślałam o tym, jak bardzo zawiodłam jako matka i żona. Przypominały mi się wszystkie te wieczory, kiedy udawałam przed sobą, że wszystko jest w porządku. Że Marek ma tylko gorszy okres w pracy. Że Zosia jest silna i sobie poradzi.

Rano zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że biorę urlop na żądanie. Musiałam coś zrobić – dla Zosi, dla siebie, dla Marka. Ale jak pomóc komuś, kto nie chce pomocy?

Przez kolejne dni próbowałam rozmawiać z Markiem. On milczał albo wybuchał gniewem.

– Nie potrzebuję waszej litości! – krzyczał pewnego wieczoru. – To wszystko przez ciebie! Odeszłaś i zostawiłaś mnie samego!

Zosia płakała w swoim pokoju. Ja płakałam w kuchni nad kubkiem zimnej herbaty.

W końcu zadzwoniłam do jego siostry, Anki.

– Musisz tu przyjechać – powiedziałam drżącym głosem. – Marek sobie nie radzi.

Anka przyjechała jeszcze tego samego dnia. Razem próbowałyśmy przekonać Marka do terapii. Były krzyki, wyzwiska, trzaskanie drzwiami.

– Nie jestem wariatem! – wrzeszczał Marek.

Ale pewnej nocy usiadł przy stole i powiedział cicho:

– Boję się…

To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy zobaczyłam w nim człowieka, którego kiedyś kochałam.

Zosia patrzyła na nas z nadzieją i lękiem jednocześnie.

Zaczęliśmy chodzić na terapię rodzinną. To były najtrudniejsze tygodnie mojego życia. Każde spotkanie wyciągało na światło dzienne nasze najgłębsze rany: moje poczucie winy, Markowe upokorzenie i strach Zosi.

Pewnego dnia Zosia powiedziała:

– Chciałabym mieć normalną rodzinę…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy jeszcze kiedykolwiek będziemy „normalni”? Czy można odbudować coś, co tak bardzo się rozsypało?

Marek powoli wychodził z nałogu. Były wzloty i upadki. Czasem wracały stare demony – wtedy znów bałam się o Zosię i o siebie.

Ale zaczęliśmy rozmawiać. O wszystkim – o przeszłości, o błędach, o marzeniach.

Dziś wiem jedno: tamtej nocy po dziewiątej wszystko się zmieniło. Straciłam złudzenia, ale odzyskałam coś ważniejszego – prawdę o nas samych.

Czasem patrzę na Zosię i pytam siebie: Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę można wybaczyć wszystko? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?