Chłopiec, który przechytrzył system – historia Szymona z Białegostoku

Drzwi do gabinetu dyrektorki trzasnęły z hukiem. Stałem tam, mając dziesięć lat, z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że aż bolały mnie palce. – Szymon, co ty znowu zrobiłeś?! – krzyknęła pani dyrektor, pani Gawlik, kobieta o ostrych rysach i oczach jak szklane guziki. – Znowu uciekłeś ze szkoły! – Nie chcę tu być! – wrzasnąłem, czując jak łzy palą mnie pod powiekami. – Nikt mnie tu nie chce! Nikt mnie nigdzie nie chce!

To był kolejny dzień w domu dziecka w Białymstoku. Mój świat kończył się na wysokim płocie, za którym rozciągały się bloki i szare ulice. Rodzice oddali mnie, gdy miałem sześć lat. Ojciec pił, matka uciekła do Niemiec. Zostałem sam. Każda noc była walką z ciszą i strachem.

Wychowawcy zmieniali się jak w kalejdoskopie. Jedni byli dobrzy, inni tylko udawali. Najgorszy był pan Leszek – potrafił wrzeszczeć tak, że dzieci trzęsły się ze strachu. Ale była też pani Ania, która czasem przynosiła mi czekoladę i głaskała po głowie. – Szymonku, musisz być dzielny – powtarzała. Ale ja nie chciałem być dzielny. Chciałem mieć dom.

Pewnej nocy podsłuchałem rozmowę dwóch wychowawczyń:
– Ten Szymon to twardy orzech do zgryzienia.
– A co się dziwisz? Dziecko bez rodziców… Kto go weźmie?

Wtedy postanowiłem działać. Zacząłem czytać wszystko, co wpadło mi w ręce o adopcji i rodzinach zastępczych. W bibliotece znalazłem książkę o prawach dziecka. Dowiedziałem się, że jeśli rodzina biologiczna nie zgłasza się przez pięć lat, można szukać rodziny zastępczej nawet poza województwem.

Zacząłem pisać listy. Najpierw do sądu rodzinnego: „Proszę o pozwolenie na kontakt z rodziną mamy”. Potem do urzędu miasta: „Chciałbym dowiedzieć się, czy mam jakąś rodzinę w Polsce”.

Odpowiedzi nie było. Ale ja się nie poddawałem.

Któregoś dnia podczas obiadu w stołówce podszedł do mnie Bartek – najstarszy chłopak w placówce:
– Ty naprawdę myślisz, że ktoś cię stąd zabierze?
– Tak – odpowiedziałem twardo.
– Jesteś naiwny.

Ale ja wiedziałem swoje. Wkrótce znalazłem sposób na obejście systemu: podszyłem się pod własną matkę i wysłałem maila do urzędu stanu cywilnego w jej imieniu, prosząc o kontakt do jej siostry – mojej ciotki, której nigdy nie widziałem.

Po tygodniu dostałem odpowiedź: „Pani siostra mieszka w Gdańsku”.

Serce waliło mi jak młotem. Napisałem kolejny list – tym razem do cioci Zofii:
„Jestem Szymon, syn twojej siostry Magdy. Jestem w domu dziecka w Białymstoku. Bardzo chciałbym cię poznać.”

Czekałem dwa tygodnie. Każdego dnia sprawdzałem skrzynkę na listy.

Aż pewnego popołudnia pani Ania weszła do świetlicy z kopertą:
– Szymon, masz list.

Drżały mi ręce. Otworzyłem kopertę i przeczytałem:
„Szymonku! Nawet nie wiedziałam, że istniejesz… Przyjadę po ciebie.”

To był początek rewolucji w moim życiu.

Ciocia Zofia przyjechała tydzień później. Miała rude włosy i pachniała perfumami. Przywiozła mi pluszowego misia i czekoladę Wedla.
– Jesteś taki podobny do Magdy… – powiedziała cicho.
– Gdzie jest mama? – zapytałem.
Zofia spuściła wzrok.
– Wyjechała dawno temu… Nie mamy kontaktu.

Rozpoczęła się batalia z urzędami. Dyrektorka była przeciwna:
– To nie jest takie proste! Musi być zgoda sądu!
Ciocia walczyła jak lwica. Jeździła na rozprawy, pisała pisma, rozmawiała z psychologami.

W domu dziecka zaczęły się plotki:
– Szymon wyjedzie do Gdańska!
– Pewnie wróci za miesiąc…
Bartek patrzył na mnie z zazdrością.

Ale najgorsze przyszło później. Sąd wyznaczył rozprawę adopcyjną. Na sali siedziała cała komisja: sędzia, psycholog, kurator.
– Czy chcesz zamieszkać z ciocią? – zapytała sędzia.
– Tak! – odpowiedziałem bez wahania.
– A co jeśli mama wróci?
Zamilkłem. Wtedy ciocia Zofia ścisnęła mnie za rękę.
– Będziemy rodziną, Szymonku. Nawet jeśli Magda wróci, zawsze będziesz miał dom.

Po miesiącu przyszła decyzja: mogę zamieszkać z ciocią jako rodzina zastępcza.

Wyjazd do Gdańska był jak podróż na inną planetę. Nowe mieszkanie, nowa szkoła, nowi ludzie. Ale nie wszystko było kolorowe.

Ciocia miała męża – wujka Marka – który nie był zachwycony moją obecnością.
– Po co nam to dziecko? – słyszałem przez drzwi sypialni.
– Marek, on jest rodziną! – odpowiadała Zofia.
– Nie chcę problemów!

W szkole byłem „tym z domu dziecka”. Dzieci śmiały się ze mnie:
– Masz matkę alkoholiczkę?
– Pewnie kradłeś!

Wracałem do domu i płakałem w poduszkę. Ciocia próbowała mnie pocieszać:
– Ludzie są okrutni, Szymonku. Ale masz mnie.

Wujek coraz częściej wracał pijany. Pewnego wieczoru wybuchła awantura:
– Albo on, albo ja! – wrzasnął Marek.
Ciocia wybiegła z płaczem do kuchni. Poszedłem za nią.
– Przeze mnie się kłócicie… Może powinienem wrócić do domu dziecka?
Zofia przytuliła mnie mocno:
– Nigdy więcej tam nie wrócisz! Jesteś moim synem!

Po tej nocy Marek wyprowadził się na kilka tygodni. W domu było cicho i smutno, ale przynajmniej nie musiałem słuchać kłótni.

Po kilku miesiącach zaczęło się układać. Ciocia znalazła mi terapeutkę – panią Martę – która nauczyła mnie mówić o emocjach i radzić sobie z gniewem.
W szkole poznałem Kubę – chłopaka z sąsiedztwa, który też miał trudne dzieciństwo. Zostaliśmy przyjaciółmi.

Ale życie znów wystawiło mnie na próbę: pewnego dnia dostałem wiadomość od mamy przez Facebooka:
„Szymonku, wracam do Polski. Chcę cię zobaczyć.”

Serce mi stanęło. Co teraz? Czy muszę wybierać między mamą a ciocią?
Zofia była blada jak ściana, gdy jej pokazałem wiadomość.
– Jeśli chcesz ją zobaczyć… pojedziemy razem – powiedziała drżącym głosem.

Spotkanie było dziwne i bolesne. Mama płakała:
– Przepraszam… Nie umiałam być mamą…
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Byłem jej synem, ale już nie czułem więzi.
Po powrocie do Gdańska długo nie mogłem spać.

Dziś mam siedemnaście lat i wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi. To ci, którzy walczą o ciebie wtedy, gdy sam już nie masz siły walczyć.

Czasem myślę: ile dzieci takich jak ja nigdy nie dostaje drugiej szansy? Czy system naprawdę pomaga dzieciom czy tylko je więzi? Może każdy z nas powinien czasem spróbować przechytrzyć los?